poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Rozdział 8 :)

Przede wszystkim WITAM! :) Tak, tak- po kilku miesiącach przerwy (nawiasem pisząc, bez żadnego uprzedzenia- jestem okropna) wracam. Sporo się u mnie przez ten cały czas pozmieniało, a może nawet więcej, niż sporo, ale ani na chwilę nie myślałam o tym, żeby całkowicie zostawić bloga. Zawsze wiedziałam, że kiedyś tu wrócę i dziś jest ten dzień. 
Wiecie, nawet się wzruszyłam, kiedy tu weszłam. Bo wciąż są osoby, które tu zaglądają. I za to Wam wszystkim serdecznie dziękuję :* Byłam pewna, że będzie tu gorzej niż na pustyni, a tu taka miła niespodzianka! :)
Jako że dopiero wracam, musicie mi dać troszkę czasu do "ogarnięcia" wszystkich Waszych blogów. Mam sporo do nadrobienia ^^ Chyba przede wszystkim na forum...
Aż mi wstyd.
Dlatego mam nadzieję, że wybaczycie mi moją długą nieobecność, którą zapoczątkował dosyć przykry splot wydarzeń, przez który miałam chyba coś na kształt stanu "poddepresyjnego", ale na szczęście to już przeszłość =)
Bez dalszych wstępów i żałosnego tłumaczenia się, zapraszam na rozdział ósmy :)

P.S. Jako, że dzisiaj moje imieninki, życzę wszystkiego dobrego wszystkim Sandrom :D


           Laboratorium- ulubione miejsce moje i Bruce’a. Można się tu uspokoić, zająć czymś myśli, zepchnąć problemy na plan dalszy, zainteresować się tylko nauką. Niestety, nie tym razem. Tym razem siedziałam załamana, wciąż mając w głowie jedynie mętlik.
- Opatrzyliście Loki’ego? – spytałam w pewnym momencie swojego przybranego brata.
- Tiaa… aktualnie przebywa w celi. – słysząc to, podniosłam się z miejsca.
- W której? – rzuciłam, kierując się w stronę wyjścia.
- Tylko jedna jest wolna – Bruce uśmiechnął się, lecz widząc, dokąd zmierzam, zmarszczył brwi – Po co do niego idziesz? Nic tak nie wskórasz. Lepiej poczekać, aż przyjdzie Thor. Tylko on może teraz udać się w tamte strony.
- Thor przyjdzie do nas dopiero wówczas, kiedy dziewczyny przebudzą się, zostaną zbadane i wrócą do normalnego stanu, a to trochę potrwa – odpowiedziałam.
- Spokojnie, nic mu nie zrobię – dodałam po chwili, puszczając Bruce’owi oczko.
„Przynajmniej na razie” – szepnęłam w duchu i udałam się do zachodniej części naszej bazy.

          No i co? Siedziałem przykuty do krzesła i zamknięty w celi. Nie, wcale nie jest tak źle. Owszem, nie wszystko szło zgodnie z moim planem, ale większość rzeczy tak. Teraz jedynie musiałem się stąd jakoś wydostać.
          Ogromną niespodzianką okazała się dla mnie ta dziewczyna. Nie spodziewałem się po niej takiej mocy. Ba! Po żadnej śmiertelniczce się bym takiej nie spodziewał. Musiałem przyznać- zaimponowała mi. Żeby tylko była jeszcze tak naiwna jak pozostali… mogłaby mi się do czegoś przydać… Oczywiście, jeśli przestałaby tak wymachiwać rękami. Za to spoliczkowanie ładnie się jej odwdzięczę, przysięgam.
          Ktoś szarpnął za klamkę. Nie otworzyła się. Po chwili dało się słyszeć dziwne zgrzyty, jakby ktoś… bawił się prądem elektrycznym! No jasne.
          Gdy odgłos przeminął, ktoś ponownie naparł na klamkę i bez trudu otworzył drzwi. Tak jak myślałem- była to nasza nowa „superbohaterka". Weszła powoli, zamykając za sobą drzwi. Była sama, a tu nie było żadnych kamer. To ostatnia cela, jaką chcieliby mi przydzielić, jednakże aktualnie nie mieli wyboru- wszystko inne było albo całkowicie zniszczone, albo potrzebowało naprawy; w każdym bądź razie nie do użytku.
          Z jej twarzy nie dało się nic wyczytać. Sięgnęła po krzesło stojące w lewym kącie, postawiła je przede mną oparciem w moją stronę i usiadła na nim okrakiem. Uśmiechnąłem się w duchu- będę miał na co popatrzeć. Aż chciałoby się, żeby ta wizyta trwała dosyć długo. Może nawet uda mi się przekabacić ją na moją stronę?
- Ok, może nie zaczęliśmy najlepiej, ale w sumie nie było to nasze pierwsze spotkanie – uniosłem brew. Mogłaby się chociaż wysilić. Jak tak dalej pójdzie, sam ją stąd wyproszę – Posłuchaj mnie uważnie, bo to jeden jedyny raz, kiedy masz okazję porozmawiać z kimś na osobności. Nie mamy dużo czasu, nim pozostali dowiedzą się, że jestem u Ciebie – no, nareszcie jakieś konkrety! – Więc powiedz mi tylko, kim jest ten przywódca Olbrzymów i po co, a może przede wszystkim dokąd, zabrał nam Starka? – przyznam, ponownie mnie zaskoczyła. Skąd wiedziała, że Ylöney  jest przywódcą Lodowych Olbrzymów?
          Nie odpowiadałem, więc zacisnęła usta w wąską linię. Postanowiłem spojrzeć jej w oczy. W końcu są one zwierciadłem duszy. Czy jakoś tak…
          Faktycznie, ujrzałem w nich pewną głębię. Od razu było widać, że jest zdeterminowana, ale też… smutna? O tak, z jej oczu bił smutek. Normalnie pewnie w ogóle nie przejąłbym się odczuciami jakiejś tam śmiertelniczki, ale ten jej smutek był aż ujmujący. Chyba jeszcze nigdy takiego nie widziałem.
          Była inna. To było widać na pierwszy rzut oka, ale i również po dłuższym poznaniu. Sam nie wiem, dlaczego, ale chciałem, żeby została tutaj trochę dłużej. Postanowiłem grać na zwłokę. Tak- prędzej czy później dowiedzieliby się wszystkiego, nawet sam miałem zamiar udzielić im potrzebnych informacji, ale oczywiście nie bez powodu. Pamiętajmy również o świętej zasadzie „coś za coś”.
- Tyle pytań od razu wychodzi z Twoich ust, a nie wiem nawet, jak masz na imię. Wybacz, ale nawet ja, bóg z Asgardu, nie zwykłem rozmawiać z nieznajomymi. – sam miałem ochotę się roześmiać. Ona tylko wywróciła oczami, ale nie zamierzała oponować.
- Mów mi Violet. – wypowiedziała chłodno. Violet? Z tego, co wiem, to ludzie nie zwykli się tak nazywać. Zawsze mają imię i nazwisko. A tu tylko Violet? Nie, z pewnością nie. Nie zamierzałem już jednak być tak dociekliwym.
- A więc Violet- skąd wiedziałaś, że Yl… to znaczy, Olbrzym, który porwał Starka, jest przywódcą? Skąd ta pewność, że jakiegoś mają? A może to osobnik kompletnie obcej rasy nimi dowodzi? – z dziką wręcz satysfakcją zalewałem ją pytaniami, na które nie była w stanie odpowiedzieć, patrząc, jak w myślach główkuje, zręcznie odwracając nasze role. Nagle to ja zadawałem pytania i to ja oczekiwałem odpowiedzi. Przez chwilę nie ja byłem więźniem, lecz ona. Przez chwilę.
- Nie, nie, nie, nie… - pokiwała przecząco głową- To nie ty zadajesz tu pytania, tylko ja. I liczę na szczerą odpowiedź, inaczej będziemy zmuszeni wyciągać je od Ciebie siłą.
          Roześmiałem się. Cóż oni mogli mi zrobić? No dobra, możliwe, że trochę bym pocierpiał, a nawet bardziej niż trochę, ale spójrzmy prawdzie w oczy- jestem półbogiem! Nie zabiją mnie, a jeśli bym się uparł, nijak by nie wydobyli ze mnie jakiejkolwiek informacji. Ale nie to miałem w planach. Chciałem się troszkę pobawić.
- Dobrze, zgoda. – odparłem po chwili- Powiem wszystko, co wiem. Ale w obecności pozostałych. – Violet uniosła jedną brew i prawie w tym samym momencie do środka wpadła reszta Avengersów.


          - Więc twierdzisz, że Stark jest im potrzebny tylko ze względu na pierwiastek, który stworzył i że najprawdopodobniej znajduje się na którejś z planet waszego układu, ale oczywiście nie masz pojęcia, na której konkretnie, tak? – podsumował Fury, chwilę po tym, jak wyszliśmy z szoku.
- Nie, nie twierdzę, tylko tak jest. – odpowiedział Loki, ale chyba wszyscy puściliśmy tę uwagę mimo uszu.
- I oczywiście nie wiesz również, po co im ten pierwiastek, tak? – spytałam z kpiną. Nie miałam podstaw by wierzyć w chociaż jedno jego słowo.
- Tak.
- Dlaczego niby mamy ci ufać? – Nick zadał pytanie, które z pewnością każde z nas miało w głowie.
- Bo mówię prawdę i to wasza jedyna wskazówka. Zresztą, boisz się zaufać mi, a ufasz jakiejś świeżej „bohaterce” – nakreślił w powietrzu cudzysłów- i bożkowi z zupełnie innej planety? – oczywiście miał na myśli swojego brata, który w tym momencie był jeszcze nieobecny. Za to ja byłam i przysięgam, że w tym momencie wszystko się we mnie gotowało. Mało brakowało, a znów zaczęłyby otaczać mnie fioletowe iskry. Na szczęście wzięłam głęboki wdech, wypuściłam ze świstem powietrze z ust i natychmiast „usiadłam” na miejscu. To było przykre, ale on miał rację. I to całkowitą.
          Fury chyba również zdał sobie z tego sprawę, bo nagle wyprostował się jak struna, rzucił mi krótkie, ale niezbyt przyjemne spojrzenie i najzwyczajniej w świecie odpuścił. Spuściłam głowę, gdy zdałam sobie sprawę, że oczy prawie wszystkich w pomieszczeniu są skierowane centralnie na mnie. Chyba nikt, nie licząc Bruce’a, nie miał żadnych podstaw, aby mi w pełni ufać. Owszem, należałam przecież do ich jednostki, ale od niedawna i przez ten krótki czas już nieraz pokazałam, że nie jestem do końca godną zaufania osobą. Działałam w pojedynkę, za plecami wszystkich, szepcząc gdzieś po kątach razem z Thorem i prawie że kradnąc samoloty. Dodajmy do tego jeszcze fakt, że naprawdę jestem skryta i to nie bez powodu. Sama bym sobie nie zaufała, a co dopiero dobrzy agenci.
          Nagle poczułam się strasznie źle. Zaczęła boleć mnie głowa, traciłam grunt pod nogami i chciało mi się wymiotować. Stresowałam się.
Prawie przegapiłam moment, w którym wszyscy zaczęli wychodzić. Bruce poklepał mnie po ramieniu i również ruszył w stronę wyjścia. Zamierzałam zrobić to samo, ale zatrzymał mnie głos Loki’ego.
- Nie uciekniesz od swojej przeszłości. Ona prędzej czy później zawsze cię dopadnie. Nie uciekniesz jej!- odwróciłam się, by zobaczyć ten satysfakcjonujący uśmieszek na jego twarzy. Szybko odwróciłam wzrok i wyszłam.
Ponownie miał rację. Jednak tym razem nie pozwolę mu czerpać z tego takiej radości.


* Tak, wiem- długością nie grzeszy. Przykro mi, ale jakoś będziecie musieli to na razie znieść. ;D

wtorek, 12 marca 2013

Rozdział 7

Zabijecie mnie za długość, wiem. Ale nie chcę wszystkiego umieszczać w jednym rozdziale. 
Tak w ogóle, to jeśli będziecie chciały, podzielę moje opko na dwie duże części. Wiem, że teraz jest nudno i ogólnie jest więcej akcji, ale w tej drugiej części stanowczo dokładniej zajmiemy się naszą główną bohaterką :) Spokojnie, blog się dopiero rozwija.

Żebyście wy dziewczyny wiedziały, ile ja mam teraz roboty... Doszło mi jeszcze dzisiaj bierzmowanie (w zeszłym tygodniu miałam egzaminy i wszystko zdałam na 5! ;d) i muszę się nauczyć całego długiego powitania na pamięć najpóźniej na przyszły wtorek.

Tak na marginesie napiszę, że życie mi się sypie i już powoli nie wytrzymuję, nawet z tak silną psychiką. Piszę to tylko tak dla ogólnego wyjaśnienia, żebyście po prostu wiedziały, czemu rozdziały wychodzą mi, jakie wychodzą i dlaczego się spóźniam. Bo to jest również powód (jeden z wielu).

No dobra... nie zanudzam już. Powtórzę się tylko: wszystkie wasze blogi ogarnę w tym tygodniu, nie martwcie się ^^ U mnie poniedziałek, wtorek i środa w szkole są najgorsze, bo mam strasznie dużo lekcji i to tych najgorszych. Potem już luz.

Oka, indżojcie ;]



          „Chyba urodziłam się pod jakąś pechową gwiazdą”- mruknęłam sekundę później, patrząc na zaistniałą sytuację. Jestem pewna, że nie tylko mi przyszło to na myśl.

          Na zachodniej ścianie naszego statku utworzyło się coś na wzór niebieskiego portalu, który poszerzał się coraz bardziej i bardziej. Wszyscy zamarliśmy: ja, Natasza, Fury, Phil i pozostali z T.A.R.C.Z.Y. staliśmy z tyłu, Kapitan przy Jane i Pepper, Clint podchodził już do Lokiego, a Thor wraz z Tonym ruszali w stronę dziewczyn.
- Nie podoba mi się to- zdążyłam szepnąć, nim jakiś potężny promień siły zwalił nas wszystkich z nóg. Podniosłam się na łokciach i spojrzałam przed siebie. Przede mną stał… Lodowy Olbrzym! Ale ten stanowczo różnił się od innych. Przede wszystkim był większy, potężniejszy, od razu przyszło mi na myśl, że jest u nich królem.
           Rozejrzał się dookoła, dokładnie mierząc każdego z nas. Z pogardą spojrzał na leżącego Lokiego, natomiast, kiedy jego wzrok spoczął na Starku, przekrzywił lekko głowę w prawą stronę. W tym oto momencie dołączyło jeszcze paru Olbrzymów, a my zaczęliśmy zrywać się na równe nogi.
- Nie macie po co wstawać! – ich przywódca przemówił- Gwarantuję, że nie skończy się to dobrze… - uśmiechnął się, ale w jego grymasie nie było ani krzty radości. Za to satysfakcja była bardzo widoczna w każdym jego spojrzeniu, ruchu, geście. Powoli zaczął zbliżać się do leżącego półboga. Natychmiast sięgnęliśmy po broń. W tej samej chwili została ona najzwyczajniej w świecie zamrożona.
- Nie radzę – Lodowy Olbrzym wycedził w naszą stronę. Od razu ja i Thor wytworzyliśmy pioruny, a Stark już wyciągał przed siebie dłonie. Nick już strzelał, ale na mieszkańca Jottunheimu wydawało się to nie robić żadnego wrazenia. Właśnie miałam poczęstować go swoim ładunkiem, kiedy spostrzegłam, w którą stronę wymierza swoją ręką. Tak- Pepper i Jane wciąż stały same, mając koło siebie jedynie Kapitana, który nie zdążył ich ochronić. Nikt nie zdążył, bo- jak się okazało- cały czas mieliśmy przed sobą hologram. Prawdziwy Olbrzym stał teraz za dziewczynami i oplatał mroźnymi nićmi. Zimno aż wtapiało się im w skórę, widziałam to. I nie tylko ja.
- NIE!!! – dało się słyszeć krzyk Tony’ego. Thor również był zrozpaczony. Dopiero, co je uratowaliśmy, a już tracimy je na nowo…
Olbrzym spojrzał na Iron Man’a, wypuszczając dziewczyny ze swych rąk. Obydwie straciły przytomność. Potrzebowały natychmiastowej pomocy.
- A więc to ty jesteś tym geniuszem, tak? – podszedł do Starka, który zachował kamienną twarz. W jego czekoladowych oczach czaił się jednak smutek. Nie odpowiedział nic, ale nasz przybysz zdawał się wiedzieć wszystko.
- Chcesz, żeby one przeżyły? – spytał, przywracając na twarz ten swój obrzydliwy uśmieszek – To nie stawiaj oporów! – krzyknął, w jednej chwili łapiąc zszokowanego Tony’ego, unosząc go i uciekając ze swoimi pobratymcami.
          Staliśmy jak wryci. Co tu się, do cholery jasnej, właśnie stało?!

          Kilkanaście minut później wszyscy siedzieliśmy w tej używalnej części naszej bazy. No, prawie wszyscy. Dziewczyny leżały wciąż nieprzytomne w oddziale szpitalnym. Thor czuwał przy nich. No a Tony…
- Spytam grzecznie, jeszcze jeden, ostatni raz : kto to był i gdzie zabrał jednego z Avengersów? – wysyczał Nick, zadając to pytanie nikomu innemu, jak Lokiemu, który siedział teraz przed nami związany na krześle. Głowę miał spuszczoną, ale i tak wiedziałam, że uśmiecha się w ten swój ironiczny sposób.
- To chyba nie ma sensu… - smutno skwitował Steve. Ja jednak nie zamierzałam się poddawać. Nikt z nas nie zamierzał.
W jednej chwili zerwałam się i podbiegłam do Lokiego. Wymierzyłam mu siarczysty policzek, najmocniejszy, na jaki było mnie stać i podtrzymałam go za gardło.
- GADAJ W TEJ CHWILI PARSZYWY BOŻKU, INACZEJ NAWET SAM ODYN CI NIE POMOŻE!!! – wykrzyczałam mu prosto w twarz z furią w głosie. W takich momentach byłam zdolna do wszystkiego i Bruce doskonale zdawał sobie z tego sprawę, dlatego też odciągnął mnie od Lokiego.
„ Nie okazuj mu słabości”- wyszeptał do mnie i zmusił do usunięcia się w bok. Było to nawet trochę dziwne- Bruce był najbardziej opanowany z nas wszystkich. Ale nawet, gdyby miał stracić cierpliwość, nie zabronilibyśmy mu przebywać z nami. Nam nic by nie zrobił, a na przetrwaniu półolbrzyma nikomu już nie zależało. Zresztą, Loki i tak był „bożkiem”- niestety, nie mogliśmy mu za bardzo wyrządzić krzywdy. A mieliśmy na to ogromną ochotę. Pozostaje też druga kwestia: nadal nie mieliśmy żadnych informacji.
- Bruce, są nikłe szanse, żebyśmy w jakikolwiek sposób namierzyli Starka?- spytałam z rezygnacją.
- Doskonale znasz odpowiedź- odrzekł tylko mój braciszek, a ja zrobiłam się jeszcze bardziej wściekła. Wściekła i smutna. Dopóki Loki się nie odezwie, jesteśmy bezradni.

Bezradność- najgorsze uczucie, jakie może nawiedzić superbohatera.

niedziela, 3 marca 2013

Rozdział 6

Zarówno Wam, jak i mi, znudziło się już to moje ciągłe przepraszanie, ale naprawdę nie wiem już, co mam robić. Szkoła od samego początku drugiego semstru daje mi popalić i jestem prawie pewna, że chyba nigdy w życiu nie będę miała takiej harówki, jaką mam teraz. 
Ponadto w życiu prywatnym też nie mam za wesoło, ale o tym już pisać nie będę.
Po prostu wybaczcie mi moją długą nieobecność i chociaż spróbujcie zrozumieć.
Nie chciałam, żeby to wszystko wyglądało tak, jakbym Was lekceważyła - przepraszam jeszcze raz i obiecam poprawę, albo chociaż poinformuję Was wcześniej o poślizgu. Od tej pory naprawdę postaram się, żeby było inaczej, ale to niestety niezabardzo ode mnie zależy...

Miłego czytania, bo rozdział dedykuję wszystkim czytelnikom ;**



          Szybko udało mi się przedostać do Starka. Na nasze szczęście Olbrzymów było coraz mniej, co oznaczało, że najprawdopodobniej wygramy. Pomimo ich małej ilości Tony wciąż nie mógł nic wskórać w sprawie komputerów- cały czas był atakowany. Lodowi Olbrzymi najwyraźniej zdawali sobie już sprawę, jaki jest nasz plan. Obejrzałam się za siebie aby sprawdzić, kto jest w miarę „wolny”. Zauważyłam, że walczący u boku Thora Hulk ma mało roboty.
- BRUCE!!! – krzyknęłam najgłośniej jak się dało. Usłyszał mnie niemal natychmiast i zaczął biec w naszą stronę. Nim do nas dotarł, krzyknęłam szybko:
- Zajmij się nimi, bo inaczej za parę minut zostanie z nas tylko popiół! – ręką wskazałam mu naszych wrogów, co i rusz rzucających w naszą stronę lodowe pociski. Znajdowali się oni bardzo blisko ściany, która – niegdyś- była cała oszklona. Aktualnie stanowiła jedynie wielką dziurę. Przymrużyłam oczy, próbując zidentyfikować latający obiekt znajdujący się mniej więcej na tej samej wysokości, co my. Że też wcześniej go nie zauważyłam!
          Ów obiekt był najzwyczajniej w świecie niewielkim samolotem podobnym do tych, których my sami używaliśmy. Jego tylne wyjście było otwarte, ale nie byłam w stanie dostrzec, kto się tam znajduje. Bo ktoś siedział tam na pewno.
          Hulk już brał się za naszych wrogów, a Starkowi udało się uruchomić komputery.
          Lodowych Olbrzymów zostało już naprawdę mało. Powoli schylaliśmy się ku zwycięstwie. Uśmiechnęłam się szeroko, gdy Tony przywrócił do pracy zgasłe silniki. Z powrotem spokojnie utrzymywaliśmy się w powietrzu.
          Wydawało się, że to już koniec. Jeszcze tylko kilka mieszkańców Jottunheimu i skończylibyśmy z tym wszystkim. Ale jak zwykle nie u nas. W naszym przypadku zawsze jest coś, co w ostatniej chwili zwala nas z nóg. Zgadnijcie, co tym razem się stało?
          Latający obiekt, znajdujący się obok naszej bazy, podleciał jeszcze bliżej tak, że z łatwością można było zobaczyć, kto znajduje się w środku.
- Zabawa skończona, kochani! Teraz zajmę się Wami na poważnie… - z nieludzkim wręcz śmiechem wykrzyczał w naszą stronę ciemnowłosy półbóg. Tak, to był Loki. Co więcej: to był Loki, trzymający w dłoniach sznur, którym przewiązane były Jane i Pepper…
- PEPPER!!!
- JANE!!! – Thor i Tony krzyknęli jednocześnie, ruszając w stronę statku. Chciałam ich zatrzymać, ale to Loki ostatecznie ich powstrzymał, celując w kobiety swoją włócznią.
- Zróbcie jeszcze jeden krok, a obiecuję, że nie zostanie z nich kompletnie nic, nawet popiół – syknął półbóg z wyrazem dzikiej satysfakcji. Odwróciłam się, słysząc szelesty. Pozostali Avengersi wraz z oddziałami S.H.I.E.L.D.’u ostatecznie pokonali Olbrzymów i zebrali się parę metrów za nami. Gdyby tylko Loki był mniej spostrzegawczy… któryś z naszej jednostki mógłby wymknąć się tyłem i zaatakować samolot wroga od zachodniej części, skutecznie odrywając jego uwagę od nas… My w tym czasie zaatakowalibyśmy go od przodu, odbijając dziewczyny i po sprawie.
          Ale to wszystko wcale nie było taki proste. Szczerze? Znajdowaliśmy się w sytuacji bez wyjścia. Jakikolwiek nasz ruch mógł kosztować Jane lub Pepper życie, a to kompletnie nie wchodziło w grę.
           Widziałam miny Starka i Thora. Doskonale ich rozumiałam. Każde z nich walczyło w tym momencie z samym sobą, z wszelkich sił starając się zachować cierpliwość. W obecnej sytuacji był to nie lada wyczyn.
- Czego od nas chcesz?- głos Starka był pusty i odbijał się echem w mojej głowie. Wyczułam w nim jednak rezygnację. Był w tej chwili przegrany. My WSZYSCY byliśmy przegrani. Jak w ogóle mogliśmy dopuścić do takiej sytuacji?!
Spojrzałam nienawistnie prosto w oczy Lokiego. Nie ja jedyna zresztą. Jak łatwo można przypuszczać, nie przejął się tym wcale. Wykrzywił tylko usta w ten swój sarkastyczny uśmieszek. Poczułam, jak prąd elektryczny rozchodzi się po całym moim ciele, ukazując gdzieniegdzie fioletowe błyskawice. Tak, wkurzyłam się na maksa. Jednak to, co usłyszeliśmy za chwilę, wyprało ze mnie wszelkie emocje, pozostawiając tylko jedno: zdumienie.
- Ciebie, Stark. Właśnie Ciebie. – Loki uśmiechnął się jeszcze szerzej.


          - Nie rozumiem…- po dłuższej chwili osłupienia Tony odezwał się pierwszy.
- Ależ co tu rozumieć! – Lokiego wciąż nie opuszczał dobry humor. Teraz to już właściwie wleciał samolotem do pomieszczenia.
- To proste: ty lecisz ze mną, ja odstawiam dziewczyny. Aha, no i odstaw swoją złotą zbroję- do niczego ci się już nie przyda – drwiący uśmieszek nie schodził mu z twarzy, gdy powoli podchodził do Starka. W tym momencie zdawał się nie zwracać uwagi na nikogo z nas. Przygryzłam wargę; to nasza jedyna sznasa.
Spojrzałam ukradkiem w stronę Kapitana. Nie wiem, dlaczego, ale stwierdziłam, że on najlepiej zrozumie moją aluzję.
          Kiedy nawiązałam z nim kontakt wzrokowy, wymownie zerknęłam w stronę ciemnowłosego półboga. Steve ledwo zauważalnie kiwnął głową. Nie wiedziałam jak, ale musiałam poprosić Starka o przedłużenie rozmowy.
- Bracie, czemu to robisz?? – Thor wydawał się być zrozpaczony. Loki natychmiast oderwał wzrok od Tony’ego. Uznałam to za dobry moment.
Delikatnie machnęłam ręką na wysokości swojego pasa. Co prawda Stark nie miał na twarzy swojej żelaznej maski, ale pewien ruch w tle chyba by spostrzegł.
Miałam rację- po chwili spojrzał w moją stronę.
- Czemu to robię? CZEMU TO ROBIĘ?! – drgnęłam, gdy Loki krzyknął. Wydawał się być w tym momencie odrobinę… straszny. Nie zastanawiałam się nad tym jednak wcale, bardziej liczyło się dla mnie bezpieczeństwo nas wszystkich i czas. Tego potrzebowałam teraz najbardziej.
Wbiłam swój wzrok centralnie w oczy Iron Mana i zacisnęłam usta, kiwając lekko głową w stronę Asgardczyków. Starając się, by żaden z nich mnie nie zauważył, uniosłam delikatnie lewą ręką, pykając w jej nadgarstek palcem prawej dłoni. Anthony zrozumiał od razu. Pozostali chyba też spostrzegli moje znaki. Ponownie zwróciłam się w stronę Kapitana, zataczając palcem wskazującym małe „tornado” na wysokości pasa. Chciałam mu tym przekazać, by ruszał naokoło. Na całe szczęście pojął wszystkie moje nieudolne znaki, bo skinął głową i zaczął powoli się wycofywać.
- Całe życie zadajesz mi to cholerne pytanie!!! Doskonale znasz odpowiedź, BRACISZKU! – ich kłótnia trwała nadal.
- Dalej chodzi ci o swoją przeszłość? Przecież to nienormalne! Ile mamy cię za to wszyscy przepraszać? Ile jeszcze wojen nam za to zgotujesz??
- Aż w końcu pojmiesz, co czułem – pół-olbrzym wysyczał Thorowi prosto w twarz- Z resztą, niezupełnie o to mi w tej chwili chodzi. – na powrót uśmiechnął się kpiąco, jakby ktoś usunął mu niewidzialne chmury znad głowy. O tak- Loki to niezaprzeczalnie dziwna postać o wielu twarzach. Można by nawet rzec, że jest trochę chory psychicznie. Ale cóż się dziwić- większość takich chorób jest wynikiem okropnego dzieciństwa. Potrząsnęłam głową- nie na tym powinnam się teraz skupić.
- To może wyjaśnisz nam, o co – głos zabrał Stark. Doprawdy, podziwiam ich za zachowanie cierpliwości w takiej sytuacji. Kątem oka zerknęłam w swoją lewą stronę – Steve’a już nie było. Co więcej – z oczu zniknął mi także Clint. Uśmiechnęłam się pod nosem: w końcu mogło nam się udać!
- Po prostu potrzebuję Ciebie, to wszystko – Loki wciąż miał w zasięgu swojej włóczni Pepper i Jane. Cholerka, to może być jeszcze trudniejsze, niż sądziłam… Wiedziałam jednak jedno: muszę być gotowa.
- Ale po co? Bo chyba nie jako przytulankę…- Tony pozwolił sobie na ironiczny uśmieszek, ale ja wiedziałam, że to tylko nerwowy gest. Łapał się ostatniej deski ratunku, jaką był mój plan. On wręcz musiał się ziścić.
- Oj nie, ale wiedz, że kiedy z tobą skończę, nawet do tego nie będziesz się nadawał – ton głosu Lokiego wywoływał u mnie niemalże ciarki.
- Jednakże wciąż nie wiem, dlaczego i co chcesz mi uczynić – Stark patrzył mu prosto w oczy. Mierzyli się wzrokiem, dopóki cichy świst nie przerwał powietrza. Loki uniósł dłoń, w której wcześniej trzymał sznur; teraz był tam tylko jego kawałek. Natychmiast odwrócił się i zaatakował.
          Od tego momentu wszystko działo się w przyspieszonym tempie tak, że nawet nie zdążyłam zareagować.
          Ciemnowłosy Asgardczyk posłał pocisk ze swojej włóczni prosto w stronę skulonych dziewczyn, które w ostatniej chwili ochronił Kapitan, osłaniając ich wszystkich swoją tarczą. W tym samym czasie Clint wypuścił kolejną strzałę, przed którą Loki nie był w stanie się uchronić. Trafiła go w brzuch, zwalając go tym samym z nóg. „Dziwne” – pomyślałam- „W końcu jest bogiem, czyż nie powinien być nieśmiertelny?”. Miałam ochotę strzelić sobie w twarz za to, że zamiast pomóc pozostałym, stoję tu i rozmyślam nad tym potworem. Nie był nawet tego wart.
          Gdyby ktoś dobrze się zastanowił, wpadł by na to, że za łatwo nam poszło. Stanowczo zbyt łatwo, patrząc na to, jakie zwykle mamy szczęście.
         Tak- to nie był koniec niespodzianek…

          „Chyba urodziłam się pod jakąś pechową gwiazdą”- mruknęłam sekundę później, patrząc na zaistniałą sytuację. Jestem pewna, że nie tylko mi przyszło to na myśl.



Przepraszam za ewentualne błędy, strasznie się spieszyłam...

poniedziałek, 11 lutego 2013

Rozdział 5


Witam Was wszystkich po długiej przerwie! Naprawdę, przepraszam Was za to, że tak długo mnie nie było i dziękuję bardzo za cierpliwość. Dzięki temu mogłam się przekonać, że mam prawdziwych czytelników :)
W ramach zadośćuczynienia rozdział jest najdłuższy ze wszystkich, które się tu kiedykolwiek pojawiły. 
Za ewentualne błędy przepraszam: pisząc, trochę się spieszyłam. W ogóle nie jestem przygotowana na jutro do szkoły, ale już trudno. Może po feriach mi odpuszczą? Who knows.
Rozdział zgodnie z obietnicą dedykuję Florence, bo i ona, i Hiddles "pchnęli" mnie, do napisania tego rozdziału :)



          Loki znalazł się na skałach i cicho syknął z bólu- źle stanął na nogę, ponadto używanie mocy było dla niego ostatnio nieco wyczerpujące. Aktualnie okropnie rozbolały go mięśnie nóg i kręgosłupa. Nigdy wcześniej nie miał takich problemów; bogowie w ogóle nie powinni cierpieć fizycznie, ale on był teraz na Ziemi, nie w Asgardzie, w dodatku jako uciekinier z więzienia. To normalne, że w tamtym momencie był osłabiony.
          Nie miał siły dowlec się do pieczary, toteż przysiadł na jednej ze skał i zaczął zbierać myśli.
          Ogromną zagadkę stanowiła dla niego dziewczyna, z którą przed chwilą się widział. W pierwszym momencie nie był pewien, kogo ma przed sobą i co ma zrobić. Zaatakować? Nie stanowiła dla niego zagrożenia. Zignorować? Nie, nie mógł jej tak zostawić, skoro już go widziała. W jej oczach od początku widział ciekawość. Czaiła się ona gdzieś w tle, zaraz za determinacją, która z każdą chwilą coraz bardziej ustępowała zdziwieniu i dezorientacji. Postawę miała bojową, a jej wzrok prawie dosłownie go przewiercał. W pewnym momencie miał nawet wrażenie, że się dusi. Jednakże, nie zrobiła ona nic. Widział, że ma broń, ale po nią nawet nie sięgnęła! Kiedy już to zrobiła, szybko wytworzył hologram i stanął za najbliższym budynkiem, skąd mógł ją spokojnie obserwować. Nie strzeliła ona jednak. Wtedy nawet on był zdumiony. Wszystko wyjaśniło się, kiedy nadleciał Stark. Mogło to oznaczać tylko jedno- była nowym nabytkiem T.A.R.C.Z.Y. Jeśli tak, to albo była doskonałą agentką, czego w ogóle nie wykazała, albo miała jakieś nadnaturalne moce. I właśnie to go tak bardzo nurtowało. O tak- ta dziewczyna zdecydowanie go intrygowała.
          Gdy tak siedział pośród skał, zatapiając się we własnych myślach, ktoś niespodziewanie złapał go za lewy bark. Był to tak mocny uścisk, że Loki mimowolnie syknął. Zaraz jednak poderwał się zaskoczony i stanął naprzeciwko postaci, która go chwyciła. Jego zaskoczenie szybko przerodziło się w ogromny szok, kiedy zorientował się, że stoi przed nim sam Ylöney- następca Laufeya wśród Lodowych Olbrzymów.
- Widzę, że wciąż nie masz tego, czego chcieliśmy – zaczął niezwykle łagodnie. Loki wiedział, że to jeszcze gorzej, niż gdyby zdenerwowany wydzierał się na wszystko wokół. Tacy, jak on, mieli w zwyczaju nie trzymać nerwów na wodzy; Ylöney doskonale się opanowywał. A to oznaczało, że nie był byle głupcem, rządzącym bandą idiotów, zaślepiony swoim pragnieniami. Dla Lokiego było to co najmniej kłopotliwe: takimi strasznie ciężko było manipulować.
- To wbrew umowie- Ylöney kontynuował, tym razem mniej opanowanie. Loki zmarszczył brwi.
- Nie było żadnej umowy- wymówił spokojnie, niemalże ostrożnie, ale pewnie. Z pewnością później żałował tych słów, bo sekundę po tym, jak je wypowiedział, został przygwożdżony do ziemi. Lodowata dłoń Olbrzyma zamarła w uścisku jego gardła.
- Nie pogrywaj sobie ze mną- wysyczał Ylöney- bo na pewno nie skończy się to dla ciebie dobrze. Przypominam ci o tym, co miałeś dla nas zdobyć- uścisk na gardle zelżał, a sam Olbrzym wyprostował się dumnie.
- Przypominam ci, że masz na to jeszcze dwa dni i dwie noce- uśmiechnął się w sposób, który nawet Lokiego przyprawiał o dreszcze. Kiwnął na swoich towarzyszy; zapewne miał zamiar opuścić Ziemię.
- Czekaj! – krzyknął Asgardczyk, podnosząc się do pozycji siedzącej. Twarze wszystkich zwróciły się w jego stronę.
- Sam nie dam mu rady, jeśli wciąż będzie z pozostałymi Avengersami. Potrzebuję niewielkiej armii – wyglądał teraz dość komicznie, bynajmniej nie jak król. Ylöney spojrzał na niego z góry i położenie Lokiego nie miało w tamtym momencie znaczenia. Władca Lodowych Olbrzymów wiedział, że ma nad nim przewagę. A to, że jest krętaczem, bogiem kłamstw, nie robiło na nim żadnego wrażenia, nawet jeśli istniało ryzyko, że to tylko jego kolejna gra, podstęp.
          Ylöney nie odpowiedział nic. Odwrócił się tylko, rzucając ostatnie spojrzenie swoim poddanym i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, już go nie było. Zupełnie, jakby rozpłynął się w powietrzu.
          Loki w końcu podniósł się z ziemi. Otrzepał pyłki kurzu oraz wszelki brud ze swojej peleryny i rozejrzał się. Miał tu spory zastęp Olbrzymów. Uśmiechnął się, jednak nie było w tym ani krzty radości. Był to uśmiech satysfakcji i samozadowolenia. Jego plan miał spore szanse ziszczenia się.

          Wracaliśmy już z powrotem do bazy głównej. Było dokładnie tak, jak przypuszczaliśmy- Thor znalazł się przy Jane. Dziewczyna była bezpieczna. Mnie zastanawiało jednak, co Loki robił w starym Puente Antiguo? Czyżby również się pomylił?
          Z nieznanych mi przyczyn Stark nikomu nie powiedział o całej tej sytuacji, która miała miejsce dosłownie przed chwilą; ja jednak wciąż miałam wrażenie, jakby to wydarzyło się co najmniej kilka dni temu. Wszystko widziałam trochę jak przez mgłę, jak gdyby ktoś przesłonił mi oczy cienką chustką i nie zdawał sobie sprawy z tego, że wszystko widzę. 
          Myślę, że zachowanie spotkania z Lokim w tajemnicy to rozsądny pomysł. Kompletnie nie wiem dlaczego, ale mam wrażenie, że im mniej osób o tym wie, tym lepiej.
          Spojrzałam w „kąt” naszego samolotu. Siedzieli tam objęci Thor i Jane. Wiedziałam, że mają teraz sporo do omówienia, że przydałaby się im porządna rozmowa, ale coś jakby pchnęło mnie w ich kierunku.
          Spojrzeli na mnie, kiedy już przed nimi stanęłam. Poczułam się niesamowicie głupio i niezręcznie. „Co powiedzieć? Co powiedzieć??”- powtarzałam sobie gorączkowo, szukając w głowie byle pretekstu do zaczęcia rozmowy.
- Eee…- nie ma to jak dobry początek – Witaj, nazywam się Idelle Maslin, ale mów mi Violet – mówiąc to, wyciągnęłam swoją prawą dłoń ku Jane. Ona uścisnęła ją, uśmiechając się czarująco.
- Bardzo miło mi cię poznać, jestem Jane Foster. Słyszałam o tobie – zagadnęła. Przyznam, że trochę się zdziwiłam. Czyżby Thor opowiadał jej coś o mnie? W końcu gdzie indziej mogłaby o mnie słyszeć?
- Tak? A ja słyszałam dosyć sporo o tobie – uśmiechnęłam się przyjaźnie, kątem oka zerkając na boga piorunów. Właśnie uświadomiłam sobie, że mamy parę kwestii do omówienia. Thor podłapał moje spojrzenie. Jestem prawie pewna, że pomyślał o tym samym.
- Naprawdę?- Jane uniosła brwi.
- A dziwisz się? Jesteś dosyć sławnym astrofizykiem – odparłam.
- Ale nie superbohaterem…- westchnęła. Spojrzałam na nią zaskoczona. Wydawała się być bardzo przygnębiona tym faktem. I wtedy do mnie dotarło- Jane była po prostu zazdrosna! Jednakże nie w tym złym znaczeniu; podejrzewam, że chodził o to, że jako zwykła śmiertelniczka nie może mieszkać z Thorem w Asgardzie. A Thor, jako iż jest bogiem, nie mógł mieszkać tu, na Ziemi.
          W tamtej chwili wydarzyło się coś – dla mnie przynajmniej- dziwnego. Po raz pierwszy od jakiegoś czasu emanowała ode mnie czysta empatia. Owszem, współczułam innym ludziom, nie raz. Ale nigdy aż tak bardzo, jak w tamtej chwili. Szczerze? Gdybym tylko mogła, oddałabym nawet całą swoją moc Jane, żeby mogła szczęśliwie żyć z Thorem. Niestety, było to niemożliwe…
          Najpierw delikatnie szarpnęło samolotem, a już po chwili można było poczuć lekkie uderzenie. Wylądowaliśmy.
          Prawie natychmiast wybiegłam na parking przed samym wejściem do siedziby. Czekał tam na mnie Fury. Wiedziałam już, że mam przechlapane. Gdy już do niego podeszłam, on nie zrobił nic. Zdziwiona, uniosłam brwi.
- Tak, agentko Maslin, mamy sobie sporo do wyjaśnienia. Jednakże nie dziś – w jego ustach brzmiało to jak groźba. Najdziwniejsze było to, że najzwyczajniej w świecie mnie zignorował i zbliżył się do reszty agentów, których zostawiłam za sobą. Zaczęłam czuć się bardzo niezręcznie. Postanowiłam nie czekać na pozostałych i sama weszłam do siedziby.
          Kiedy już weszłam do ogromnego pomieszczenia centrali, znów czekała na mnie niespodzianka. Aż zatrzymałam się gwałtownie z zaskoczenia. Przede mną stała Pepper we własnej osobie.
- Oou, cześć – wydukałam. Kompletnie nie wiedziałam, co powiedzieć.
Za mną weszła Natasza i najzwyczajniej w świecie ją zignorowała, podchodząc do najbliższego komputera.
Dobre i takie rozwiązanie.
          Pepper skinęła głową, ale nic mi nie odpowiedziała. Usta miała zaciśnięte w wąską linię, co mogło oznaczać, że jest zdenerwowana. Nie, nie zdenerwowana. Wkurzona na maksa – to prawidłowe określenie.
          Na całe szczęście, a raczej nieszczęście, dołączyła do nas reszta Avengersów, nie wyłączając Starka, który na widok Virginii nieco zbladł i zatrzymał się w pół kroku.         Powietrze wokół jakby zgęstniało; już prawie zaczynałam się dusić. Atmosfera stała się bardzo nieprzyjemna, wszyscy odczuwali napięcie między Tonym, a Pepper.
          W tym momencie oboje przypominali mi pobudzone koty: stali na przeciwko siebie, nie ruszając się ani trochę. Tylko ledwo widoczny ruch ich klatek piersiowych wskazywał, że nie są rzeźbami z kamienia. Oczy Pepper ciskały błyskawice, a Stark wydawał się być… wystraszony? Wyobraziłam sobie ich oklapłe uszy, ogromne, czarne jak węgiel oczyska i wściekle ruszające się ogony. Jeszcze chwila i skoczą sobie do gardeł…
          Jak na zawołanie obydwoje zaczęli mówić w tym samym momencie. Doprawdy, czasem nienawidzę siebie za to, że prawie wszystko jestem w stanie przewidzieć i „wykrakać”.
          Z ich krzyków nie można było nic zrozumieć, oprócz pojedynczych słów, takich jak: „zwariowałeś”, „nadopiekuńcza”, „związek”, „martwiłam się”, „jestem dorosły”, „mam dość”, „samolubny”, „koniec”. Przy tym ostatnim pojawił się Nick i chwała mu za to.
- Ej, ej, ej! Czy nie uważacie, że siedziba T.A.R.C.Z.Y. to nieodpowiednie miejsce na kłótnie małżeńskie? Tak, ja też tak sądzę. – skwitował. Tony i Virginia ochłonęli nieco.
Wszystko już prawie wróciło do normy, kiedy – jak zwykle ostatnio- wydarzyło się coś totalnie niespodziewanego.
          Patrząc przez pryzmat czasu wyglądało to dokładnie tak, jakby bohaterowie jednego filmu wkroczyli do drugiego, całkiem innego, tworząc z tego jakieś dziwne sci-fi. W pierwszym momencie każdy był w szoku; nie wiedzieliśmy, co się właściwie stało.Otrzeźwienie nadeszło z chwilą, kiedy zobaczyliśmy, co mamy przed sobą. Oni nie wiedzieli. Ja i Thor tak.
          Bóg piorunów natychmiast odepchnął Jane w kąt, każąc jej uciekać. Tak samo postąpił Stark z Pepper, mimo że wciąż był zaskoczony. Pozostali wyglądali, jakby mieli za chwilę zbierać szczęki z podłogi. No, może wyłączając Bruce’a- on stał się Hulkiem.
          Na tę jedną chwilę czas jakby stanął w miejscu.
          Co się wydarzyło?
          Na początku były dziwne szmery, dochodzące z dachu statku*. Potem brzdęk tłuczonego szkła i siwy dym. Kiedy ten już się rozrzedził, moim oczom ukazało się kilkadziesiąt Lodowych Olbrzymów. Prawie otworzyłam usta z wrażenia. Nie miałam czasu zastanawiać się, co tu do cholery robili. Kombinowałam, jak w przeciągu trzech sekund poinformować resztę o tym, czym są i jaką moc posiadają.
          Jeden z nich wyciągnął rękę w stronę jednego z wielu komputerów i najzwyczajniej w świecie go zamroził.
          No, czyli kwestia mocy jest już wyjaśniona.
          Pozostali jakby obudzili się ze snu.
- Nie pozwólcie, żeby was dotknęli! – krzyknęłam szybko, prawie w tym samym momencie skacząc w bok, unikając lodowego pocisku. Wylądowałam za ścianą.
Dało się już słyszeć odgłosy strzelaniny, ale jęki poległych również. Były to niedoświadczone i niewykwalifikowane osoby, które nie zdążyły uciec z pomieszczenia. Obejrzałam się za siebie- jak na razie nieźle nam szło. Stark strzelał z rąk, ale nie uważał na mrożące pociski. Błąd. Gdyby go zmrozili, z pewnością by przeżył, ale byłby całkowicie bezbronny. Bruce’owi udawało się rozwalać co po niektórych Olbrzymów, ale również był nieuważny. Kapitan miał o tyle łatwiej, że posiadał tarczę, która skutecznie odbijała jakikolwiek atak wroga. Ale poza nią nie miał żadnej broni. Clint, Natasza i Fury strzelali bardziej z ukrycia. Bardzo dobrze, ale wszystko szło im mozolnie. W takim tempie nie mieliśmy szans ich pokonać, nim rozwalą cały statek.
- Steve! – krzyknęłam, ale nie zwróciłam na siebie uwagi Kapitana- STEVE!!! – powtórzyłam o wiele głośniej. Tym razem mnie usłyszał, ale nie miał czasu, by mi chociaż odpowiedzieć. Cały czas był atakowany, tak jak i reszta.
          Czułam że muszę wziąć sprawy w swoje ręce. Nadszedł czas, aby się ujawnić.
No dobra, VIOLET. W końcu prędzej czy później i tak by się dowiedzieli”- mruknęłam, akcentując swój przydomek. Przymknęłam oczy i odetchnęłam głęboko.
          Czułam to. Czułam to dokładnie tak, jak wcześniej. Nic się nie zmieniło. Uśmiechnęłam się delikatnie, bo uwielbiałam to uczucie. Uczucie, które czuł Bruce za każdym razem, kiedy stawał się Hulkiem. Uczucie, które przepełniało każdego więźnia, opuszczającego mury więzienia. Uczucie wolności.
          Wciąż miałam przymknięte oczy, ale doskonale wiedziałam, co się dzieje. Właśnie spalały się moje ubrania. Po całym moim ciele przechodził prąd, co i rusz ukazując fioletowe błyskawice, okalające moje nogi, biodra, talię… Spróbowałam nad tym zapanować- nie lubiłam świecić się jak choinka. Udało się, błyskawice zniknęły. Teraz miałam na sobie jedynie „krótkie spodenki”, i „bluzkę na ramionach”, odsłaniającą malutki pasek mojego brzucha. W rzeczywistości był to strój, zrobiony całkowicie z mikroskopijnych cząsteczek metalu. Dzięki temu przewodził prąd, a nie wypalał się, no i był dosyć wygodny. Lepsze to, niż bycie nagim. Pracowałam nad nim razem z Bruce’em, ale to on ma w nim największy wkład. Składanie takich cząsteczek do kupy zajęło mu prawie dwa lata, ale warto było czekać.
          Otworzyłam oczy. Walka trwała w najlepsze. Podbiegłam do Steve’a. Znajdował się teraz najbliżej mnie.
- Jane i Pepper są za tą ścianą- wskazałam mu kierunek – Masz tarczę, więc doskonale osłonisz siebie i dziewczyny. Wyprowadź je jak najdalej stąd, w bezpieczne miejsce – zauważyłam co i rusz wbiegających mężczyzn z pistoletami. Zleciała się reszta załogi. – Najlepiej będzie, jak stąd odlecą. Na parkingu na pewno ktoś został- dodałam po chwili. Przysięgam, że nawet na Lodowych Olbrzymów Kapitan nie patrzył się tak, jak teraz na mnie. Nie lubiłam takich spojrzeń: pełnych zdumienia, szoku, niedowierzania. Czułam się wtedy strasznie niekomfortowo. Steve wciąż stał w miejscu, jakby zapominając o tym, co tu się właśnie rozgrywało. Kątem oka zauważyłam zbliżający się do nas lodowy pocisk. Prawą ręką zatoczyłam okrąg, który domknęłam lewą ręką. Wytworzyłam jasnofioletowe koło, które służyło za swego rodzaju tarczę. Mrożący pocisk uderzył o nią, zatrzymując się na chwilę, po czym wystrzelił z niej co najmniej dwa razy szybciej, trafiając centralnie tam, skąd przyszedł, czyli w Lodowego Olbrzyma. Steve oprzytomniał.
- No już, leć! Szybko!- krzyknęłam. Tym razem posłuchał natychmiast i ruszył w stronę dziewczyn.
          Rozejrzałam się ponownie. Thor już szalał. Na pierwszy rzut oka było widać, że lubuje się w wojnach. Jednak teraz nie wyglądał na szczęśliwego. Pewnie myślał o Jane. „Kurde, muszę go powiadomić, że jest bezpieczna, bo inaczej nie będzie skupiał się na walce!” – pomyślałam w duchu i ruszyłam w jego stronę, co jakiś czas osłaniając się przed wrogiem, lub rzucając w niego elektronicznymi kulami, które sama wytwarzałam. Nie dbałam teraz o spojrzenia innych, których wzrok czułam na sobie. Miałam szczęście: Thor akurat przestał wytwarzać coś jak mini-huragan. Szybko do niego podbiegłam.
- Posłuchaj, Jane jest bezpieczna, ją i Pepper zabrał stąd Steve. – patrzył na mnie jak na przybysza z kosmosu, którym – notabene - on sam był.
- Thor, skup się! Za pomocą piorunów najzwyczajniej w świecie wyrzuć stąd większość z nich. Z tego, co wiem, to oni nie potrafią latać. Ja za chwilę do ciebie dołączę.- rzuciłam i pobiegłam w stronę Starka. Albo raczej chciałam pobiec, bo już dwie sekundy później o mało co nie zamieniłam się w mrożonkę. Co więcej, pociski tego rodzaju cały czas leciały w moją stronę. Wyprostowałam się, patrząc w stronę Olbrzyma, który nie dawał za wygraną. Ze swoich rąk stworzyłam kształt półkuli na wysokości brzucha, tworząc tym samym fioletową siatkę dokładnie taką, jak przy zrobieniu tarczy, z tą różnicą, że ta była półkulą. Zaczęłam prawie dosłownie łapać lodowe bryły lecące w moją stronę. Im więcej ich nałapałam, tym większa stawała się siatka zrobiona z prądu elektrycznego. Gdy już nazbierałam do niej dość brył lodu, mocno odparłam ją od siebie, rzucając w stronę wroga. Pozbyłam się co najmniej trzech Olbrzymów.
          Nagle statek przechylił się niebezpiecznie w prawą stronę. Były dwie możliwości: albo nastąpiło przeciążenie akurat na tą stronę, albo trzeci silnik przestał działać, a tu powodów było wiele.
          Znalazłam się obok Starka. Siedział za ścianą.
- Co jest? – spytałam widząc, że nie jest z nim najlepiej.
- Oberwałem, ale zmroziło mi tylko lewą rękę. – spojrzał na mnie zdziwiony, ale nic więcej nie powiedział.
- Wiesz może, co stało się z silnikiem? – kucnęłam przy nim.
- Podejrzewam, że te mutanty zmroziły któryś z komputerów, ale pewności nie mam – odpowiedział smętnie.
- Stark – zmusiłam go, by na mnie spojrzał – Pepper jest bezpieczna, najprawdopodobniej jest już daleko stąd.
- Widziałem.
- Dobrze. Chciałabym, abyś zajął się sprawą silnika, bo inaczej długo nie pociągniemy. Jeśli faktycznie któryś z głównych komputerów jest aktualnie bryłą lodu, rozwal ją swoją mocą. Może jeszcze uda się coś uratować – zauważyłam, że za kolumną są Natasza i Clint, ale dawali sobie radę. Musiałam udać się do jeszcze jednej osoby.
          Przebiegając raz po raz rzucałam kulami elektrycznymi. Zaobserwowałam, że Olbrzymów jakby nie ubywa. Jednakże nie dało się tego odczuć aż tak; Thor wyrzucał coraz więcej z nich, przy małej pomocy Hulka. Tych, którzy byli w środku, załatwiali Natasza i Clint, teraz razem ze Stevem, który do nich dołączył. Stark próbował majstrować przy komputerze, ale musiał również się bronić. Posłałam w jego stronę naprawdę sporą kulę, niwelując tym samym pięciu Lodowych Olbrzymów. Miał on teraz chociaż chwilkę czasu.
- Agencie Fury, czy są tu jeszcze jakieś inne komputery bądź sprzęty, mogące uruchomić silnik?- spytałam, gdy znalazłam się przy Nicku.
- Niestety nie. Jedyne wyjście jest takie, jak ostatnim razem: trzeba tam wyjść i pchnąć silnik.- odparł. Wiedziałam, że jest na mnie zdenerwowany.
- Stark majstruje coś przy komputerze. Może mu się uda…
- Miejmy nadzieję – skwitował Fury i powrócił do strzelania do Olbrzymów. W tym samym momencie statek przechylił się jeszcze bardziej w prawą stronę. Wysiadł czwarty silnik. Zaczęliśmy spadać…

czwartek, 17 stycznia 2013

Rozdział 4


          Nick natychmiast wydał rozkaz. W możliwie jak najszybszym tempie przygotowywaliśmy się do odlotu. Musieliśmy natychmiast znaleźć się w Nowym Meksyku.
          Kiedy każdy poszedł już w swoją stronę, ja zatrzymałam się na chwilkę na jednym z wielu korytarzy. Thora wciąż nie było widać, a ja nie miałam pojęcia, gdzie jest i – przede wszystkim – czy wie o Lokim. Bo jeśli tak, to pewnie już dawno był u Jane. Miałam tylko nadzieję, że nie natrafił na swojego brata. Bo wtedy już nie byłoby tak zabawnie.
          Uśmiechnęłam się w duchu. Ciekawe, dla kogo ? Wiedziałam sporo na temat Lokiego, a m.in. właśnie to, że Thor jest od niego silniejszy.
          Zmarszczyłam na chwilę brwi. „Muszę być tam pierwsza. Koniecznie.”
          Tylko…jak to zrobić bez wykorzystywania mocy? Cholera.

          Szybkim krokiem przemierzałam korytarze, nie mając w ogóle pojęcia, co wyprawiam. Matko, tak durny pomysł mógł przyjść do głowy tylko mi ! T.A.R.C.Z.A. stwierdzi zapewne, że im nie ufam, albo- co gorsza- zaczną coś podejrzewać. O ile już nie podejrzewają. Jestem ciekawa, czy w ogóle mi się to uda. Bo niby na jakiej podstawie mieli dać mi samolot, nieważne, czy jednoosobowy czy inny, skoro za chwilę do akcji wkroczyć mają pozostali Avengersi? Jeśli wydadzą mi samolot, oficjalnie stwierdzam, że są nienormalni, a Nick nie ma „gustu” do pracowników. No, ale kto nie ryzykuje, ten nic nie ma. Mogę mieć jedynie tę cichą nadzieję, że naprawdę są tacy, jak ich opisałam (w końcu to zwykli ludzie) albo po prostu nie wiedzą o mnie wiele i myślą, że jestem jakimś bossem. W razie czego pomacham im przed oczami plakietką z informacją o mojej przynależności do tej, pożal się Boże, agencji. Dlaczego ja w ogóle zgodziłam się na to, żeby tu przyjechać? Ach, no tak – Bruce. Jestem zdecydowanie zbyt dobrą osobą.
          Skręciłam w lewo i już przekraczałam próg siedziby głównej zarządzania ustrojstwem, którym właśnie przemierzaliśmy niebo. Tak jak się spodziewałam – nie było tu Furry’ego. Bingo.
Oczy wszystkich osób przebywających w pomieszczeniu skierowały się teraz na mnie. Jak się okazuje, byli to sami mężczyźni, jakieś 9 osób, każdy przy komputerze. Bingo po raz drugi- mój plan miał spore szanse ziszczenia się.
Przeczesałam dłonią włosy i z podniesioną głową podeszłam do chłopaka siedzącego przy największym komputerze.
- Ty tu jesteś szefem?- spytałam z tak dobrze już wyuczoną pokerową twarzą. On jedynie przełknął ślinę.
- Nick..- zaczął, ale perfidnie weszłam mu w zdanie.
- Wiem, ale to ty jesteś zastępcą, tak?- pokiwał głową. W jego oczach dostrzegłam pewnego rodzaju lęk. Miałam ochotę się roześmiać. O tak, wszystko szło po mojej myśli.
- Świetnie, w takim razie proszę udostępnić mi samolot Puffin – „Kto do cholery wymyśla te nazwy?!” – pomyślałam w duchu.
- Ale…tu potrzeba zezwolenia…
- Nie potrzeba, mam je- ponownie weszłam mu zdanie.
- Nawet jeśli, jednoosobowy samolot elektryczny Puffin jest tylko prototypem. – nareszcie odzyskał język w gębie.
- Prototyp wystarczy, chcę się nim udać tylko parędziesiąt kilometrów w jedną stronę.- przysiadłam z brzegu jego biurka – Poza tym, spokojnie- poradzę sobie. Jestem dużą dziewczynką, której ojciec był pilotem- uśmiechnęłam się promiennie. To aż zadziwiające, z jaką łatwością przychodziło mi kłamanie. – Znam się na tym doskonale. Więc jak będzie? Współpracujesz, czy mam go sobie sama odnaleźć i odpalić, udowadniając przed Nickiem, jak niekompetentną ma załogę?- wciąż się uśmiechałam, co tylko wywoływało jego większy lęk. Bo choć na twarzy miałam ten ironiczny uśmiech, moje oczy ciskały błyskawice.
Mężczyzna zrekompensował się natychmiast. Od razu zaczął wydawać innym poszczególne polecenia, a mi- tak jak sobie życzyłam- wskazał drogę do Puffina.
Miałam rację- pracownicy Nicka to banda idiotów.

          Steve, Natasza, Clint i Tony w możliwie jak najszybszym tempie kierowali się do wyjścia z głównej siedziby T.A.R.C.Z.Y. Fury i agent Coulson już czekali na nich na zewnątrz. 
Kiedy Avengersi zbliżali się do swojego szefa, ten nie krył zdziwienia.
- A gdzie pozostali ? Bruce’a rozumiem, ale Ida, a przede wszystkim Thor ?
- Nie mamy pojęcia – Steve rzucił agentom bezradne spojrzenie. Fury westchnął ze wściekłością.
- Już dawno powinniście startować, przecież nie mamy czasu! – z sekundy na sekundę był coraz bardziej zdenerwowany.
- To ja już lecę. – Stark zasalutował wesoło i wzbił się w powietrze.
-  Czekaj – zatrzymał go Nick – Na razie nigdzie się nie ruszaj.
- Nie rozumiem, na co jeszcze czekamy- Tony nie krył swojej irytacji – Skoro ich nie ma, to najwyraźniej olewają swoje obowiązki i tyle… - ostrożnie wylądował na ziemi.
- To nie w ich stylu – stwierdziła Natasza.
- Jeszcze nie skończyłem. – wtrącił Iron Man – Najprawdopodobniej jednak nasza nowiutka znawczyni mitologii i bohater wyżej wspomnianych tekstów coś kombinują.
- Co masz na myśli ? – Nick niemal przewracał swoje oko. Wszyscy byli zniecierpliwieni. Zwykle działali żywo i szybko, a teraz stali przed wejściem do wnętrza siedziby i debatowali nad tym, gdzie aktualnie podziewa się dwójka pozostałych Avengersów. A czas leciał. W powietrzu aż dało się słyszeć nieznośne, coraz głośniejsze tykanie : TIK TAK, TIK TAK, TIK TAK…
- Jeszcze dziś widziałem ich razem na korytarzu, ostatnio również o czymś szeptali między sobą, w ogóle strasznie dużo czasu spędzają razem…
- Tylko nam nie mów, że jesteś zazdrosny !- prychnął Steve.
- Nie, chce tylko powiedzieć, że coś przed nami ukrywają i jest to pewne. I nie sugeruj czegoś, co jest nieprawdą ! – Stark z uśmiechem na twarzy pogroził mu palcem. Reszta także na moment się rozluźniła.
- Czy coś kombinują, czy nie, sprawdzimy potem. Teraz nie ma czasu. Pakujcie się w samolot i jak najszybciej lećcie do Nowego Meksyku. Cały czas będziemy w kontakcie. – Fury na powrót przemienił się w szefa.
- No, to ja już lecę – Tony ponownie zamierzał wzbić się w powietrze.
- Wolałbym, abyś współpracował z innymi. – stwierdził agent, a Stark przewrócił oczami. Już otwierał buzię, by coś powiedzieć, kiedy nagle, z potężnym świstem, przeleciał nad nimi jednoosobowy samolot, pilotowany przez samą Idelle.
- Co do…- wykrztusił Nick.
- O, znalazła się – wyszczerzył się Anthony – To co, teraz już mogę lecieć, czy mam jeszcze chwilkę poczekać ?- agent nie odezwał się, co Iron Man wziął za zezwolenie i czym prędzej oderwał się od ziemi, by już za chwilę być wysoko w chmurach.

          Nawet nie wiedziałam, że ten samolot jest taki szybki ! Szybszy niż Blackbird ! Postanowiłam nazwać go inaczej, niż Puffin. To taka okropna nazwa ! Pan Puffin- tak brzmi o niebo lepiej.
          Przetarłam ręką spocone czoło. Było strasznie gorąco, a ja zestresowana siedziałam w metalowej puszce, będąc bliżej słońca niż kiedykolwiek w życiu. Nic więc dziwnego, że mi odwalało.
          Niecałe pół godziny później stąpałam po kompletnie suchej ziemi. Rozejrzałam się dookoła. Nigdzie śladu żywej duszy. Jakby miasteczko zostało nagle opuszczone. Dziwne.
          Ostrożnie stąpałam po piasku. Lokiego tu już nie było, ale wciąż miałam nieodparte wrażenie, że coś jest nie tak. Kusiło mnie nawet, żeby zawołać Thora, ale jakieś niezidentyfikowane uczucie mi na to nie pozwalało. Strach ? Być może. Manipulacja ? Niewykluczone.
          Gdy tak zamyślona chodziłam i rozglądałam się na boki, ni stąd, ni zowąd, pojawiła się przede mną postać mężczyzny. Momentalnie stanęłam jak wryta. W tamtym momencie zamieniłam się w słup soli.
Mężczyzna miał średniej długości, kruczoczarne włosy, z lekko wywiniętymi końcówkami. Jego skóra była blada, o odcieniu podobnym do kości słoniowej. Nawet z dosyć dalekiej odległości było widać, że jego oczy mają barwę czystego, głębokiego szmaragdu. Nie można było oderwać od nich wzroku, tak bardzo hipnotyzowały. Miał ślicznie uwydatnione kości policzkowe i wąskie usta.
          Szczerze ? Gdybym nie znała mitologii, a on miałby na sobie inny strój, pomyślałabym, że jest niesamowicie przystojnym aktorem bądź kimś równie bogatym i sławnym.
          A to był jedynie bóg z Asgardu, Loki.
          Patrząc na to przez pryzmat czasu byłaby to zabawna, nieco niezręczna, ale wciąż bardzo śmieszna i dziwna sytuacja. Lecz wtedy nie widzieliśmy nic niezwykłego w staniu i gapieniu się na siebie bez przerwy przez kilkanaście minut.
          To było wręcz niesamowite.
          Staliśmy naprzeciwko siebie, patrząc sobie w oczy.
          Żadne z nas nie wyciągnęło broni.
          Żadne z nas nawet nie drgnęło.
          Dopóki nie usłyszeliśmy kroków. Dopiero wtedy oprzytomniałam. Przypomniał mi się prawdziwy cel mojej podróży, więc natychmiast sięgnęłam po broń. Jak się okazało, równocześnie z nim. 
Jednak i tym razem zastygliśmy bez ruchu. Ani ja, ani on, nie potrafiliśmy się w tym momencie zaatakować. A przecież to było takie proste ! Mogłam do niego strzelić z pistoletu, aby go oszołomić, a potem nawet „poświęcić się” i rzucić w niego kulą elektryczną. Ale nie zrobiłam nic.
          On też nie.
          Więc o co tu, do cholery, chodziło ?
          Być może nawet bym się dowiedziała, gdyby nie świst dochodzący z góry. Obydwoje zwróciliśmy w tamtą stronę swoje twarze. To był Stark.
Normalnie pewnie wywróciłabym oczami, ale w tamtej chwili bardzo się cieszyłam, że był tam szybciej od reszty.
- O, widzę że znalazłaś syna marnotrawnego – wyszczerzył się. Bałam się, że jak się odezwę, nie będę w stanie wydobyć z siebie głosu.
- Jak widać…- uff, udało się. Dla pewności odchrząknęłam.
- Dobra robota, ale na przyszłość poczekaj chociaż na mnie, może wtedy nie zbłądzisz. – wylądował obok Lokiego. Swoją drogą to bardzo zaskakujące, że jeszcze nie zaatakował. Zdziwiłam się tym tak bardzo, że dopiero po chwili dotarł do mnie sens słów Starka, który teraz trzymał w swojej żelaznej ręce broń Asgardczyka.
- Jak to: nie zbłądzę ?- uniosłam brwi.
- No, normalnie. Miasteczko, do którego mieliśmy się udać, jest tu niedaleko, ale to nie to. To dawne Antiguo. Zbudowali nowe, bo ziemia, jak sama widzisz, jest tu za bardzo poniszczona, żeby cokolwiek tu rosło, a głównie z rolnictwa utrzymywała się ta miejscowość- wyjaśnił. Kiwnęłam tylko głową.
- To jak mnie znalazłeś ? – byłam ciekawa, w końcu prawidłowe Antiguo jest gdzieś indziej.
- Nie jestem ślepy. – odparł jedynie, wywracając przy okazji oczami. Zastanawiam się, czy to możliwe, żeby kiedyś mi, bądź jemu, wypadły one z tego powodu.
- Thor się znalazł ? – kolejne pytanie z mojej strony.
- Skąd mam wiedzeć, wylądowałem od razu tu – w tym oto momencie Tony chciał skuć Lokiego w kajdany, ale kiedy tylko go musnął, przebił go rękami na wylot. Popatrzyłam na to z szeroko otwartymi oczyma. Tak- znałam jego zdolności, ale nigdy nie widziałam ich na żywo.
Nim się obejrzeliśmy, Loki zniknął, a wraz z nim jego broń, którą dzierżył Stark.
- No pięknie- mruknęłam.

***
Ehehehe, nie tak wyobrażaliście sobie pierwsze spotkanie Idelle i Lokiego ? I dobrze ! :P
Przepraszam, że rozdział tak późno, ale stwierdziłam, że lepiej nie pisać wcale, niż z przymusu. Tak poza tym to być może mam tą świńską grypę, a trzy dni temu prawie wylądowałam w szpitalu z powodu odwodnienia. Takie tam, mało ważne szczegóły, przez które tak wolno szło mi pisanie rozdziału.
No, ale jest przynajmniej trochę dłuższy.
Za ewentualne błędy przepraszam.