Witam Was wszystkich po długiej przerwie! Naprawdę, przepraszam Was za to, że tak długo mnie nie było i dziękuję bardzo za cierpliwość. Dzięki temu mogłam się przekonać, że mam prawdziwych czytelników :)
W ramach zadośćuczynienia rozdział jest najdłuższy ze wszystkich, które się tu kiedykolwiek pojawiły.
Za ewentualne błędy przepraszam: pisząc, trochę się spieszyłam. W ogóle nie jestem przygotowana na jutro do szkoły, ale już trudno. Może po feriach mi odpuszczą? Who knows.
Rozdział zgodnie z obietnicą dedykuję Florence, bo i ona, i Hiddles "pchnęli" mnie, do napisania tego rozdziału :)
Loki znalazł
się na skałach i cicho syknął z bólu- źle stanął na nogę, ponadto używanie mocy
było dla niego ostatnio nieco wyczerpujące. Aktualnie okropnie rozbolały go
mięśnie nóg i kręgosłupa. Nigdy wcześniej nie miał takich problemów; bogowie w
ogóle nie powinni cierpieć fizycznie, ale on był teraz na Ziemi, nie w
Asgardzie, w dodatku jako uciekinier z więzienia. To normalne, że w tamtym
momencie był osłabiony.
Nie miał
siły dowlec się do pieczary, toteż przysiadł na jednej ze skał i zaczął zbierać
myśli.
Ogromną
zagadkę stanowiła dla niego dziewczyna, z którą przed chwilą się widział. W
pierwszym momencie nie był pewien, kogo ma przed sobą i co ma zrobić.
Zaatakować? Nie stanowiła dla niego zagrożenia. Zignorować? Nie, nie mógł jej
tak zostawić, skoro już go widziała. W jej oczach od początku widział
ciekawość. Czaiła się ona gdzieś w tle, zaraz za determinacją, która z każdą
chwilą coraz bardziej ustępowała zdziwieniu i dezorientacji. Postawę miała
bojową, a jej wzrok prawie dosłownie go przewiercał. W pewnym momencie miał
nawet wrażenie, że się dusi. Jednakże, nie zrobiła ona nic. Widział, że ma
broń, ale po nią nawet nie sięgnęła! Kiedy już to zrobiła, szybko wytworzył
hologram i stanął za najbliższym budynkiem, skąd mógł ją spokojnie obserwować.
Nie strzeliła ona jednak. Wtedy nawet on był zdumiony. Wszystko wyjaśniło się,
kiedy nadleciał Stark. Mogło to oznaczać tylko jedno- była nowym nabytkiem
T.A.R.C.Z.Y. Jeśli tak, to albo była doskonałą agentką, czego w ogóle nie
wykazała, albo miała jakieś nadnaturalne moce. I właśnie to go tak bardzo
nurtowało. O tak- ta dziewczyna zdecydowanie go intrygowała.
Gdy tak
siedział pośród skał, zatapiając się we własnych myślach, ktoś niespodziewanie
złapał go za lewy bark. Był to tak mocny uścisk, że Loki mimowolnie syknął.
Zaraz jednak poderwał się zaskoczony i stanął naprzeciwko postaci, która go
chwyciła. Jego zaskoczenie szybko przerodziło się w ogromny szok, kiedy
zorientował się, że stoi przed nim sam Ylöney- następca Laufeya wśród Lodowych
Olbrzymów.
- Widzę, że wciąż nie masz tego, czego chcieliśmy – zaczął
niezwykle łagodnie. Loki wiedział, że to jeszcze gorzej, niż gdyby zdenerwowany
wydzierał się na wszystko wokół. Tacy, jak on, mieli w zwyczaju nie trzymać
nerwów na wodzy; Ylöney doskonale się opanowywał. A to oznaczało, że nie był
byle głupcem, rządzącym bandą idiotów, zaślepiony swoim pragnieniami. Dla Lokiego
było to co najmniej kłopotliwe: takimi strasznie ciężko było manipulować.
- To wbrew umowie- Ylöney kontynuował, tym razem mniej
opanowanie. Loki zmarszczył brwi.
- Nie było żadnej umowy- wymówił spokojnie, niemalże
ostrożnie, ale pewnie. Z pewnością później żałował tych słów, bo sekundę po
tym, jak je wypowiedział, został przygwożdżony do ziemi. Lodowata dłoń Olbrzyma
zamarła w uścisku jego gardła.
- Nie pogrywaj sobie ze mną- wysyczał Ylöney- bo na pewno
nie skończy się to dla ciebie dobrze. Przypominam ci o tym, co miałeś dla nas
zdobyć- uścisk na gardle zelżał, a sam Olbrzym wyprostował się dumnie.
- Przypominam ci, że masz na to jeszcze dwa dni i dwie noce-
uśmiechnął się w sposób, który nawet Lokiego przyprawiał o dreszcze. Kiwnął na
swoich towarzyszy; zapewne miał zamiar opuścić Ziemię.
- Czekaj! – krzyknął Asgardczyk, podnosząc się do pozycji
siedzącej. Twarze wszystkich zwróciły się w jego stronę.
- Sam nie dam mu rady, jeśli wciąż będzie z pozostałymi
Avengersami. Potrzebuję niewielkiej armii – wyglądał teraz dość komicznie,
bynajmniej nie jak król. Ylöney spojrzał na niego z góry i położenie Lokiego
nie miało w tamtym momencie znaczenia. Władca Lodowych Olbrzymów wiedział, że
ma nad nim przewagę. A to, że jest krętaczem, bogiem kłamstw, nie robiło na nim
żadnego wrażenia, nawet jeśli istniało ryzyko, że to tylko jego kolejna gra,
podstęp.
Ylöney nie
odpowiedział nic. Odwrócił się tylko, rzucając ostatnie spojrzenie swoim
poddanym i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, już go nie było. Zupełnie, jakby
rozpłynął się w powietrzu.
Loki w końcu
podniósł się z ziemi. Otrzepał pyłki kurzu oraz wszelki brud ze swojej peleryny
i rozejrzał się. Miał tu spory zastęp Olbrzymów. Uśmiechnął się, jednak nie
było w tym ani krzty radości. Był to uśmiech satysfakcji i samozadowolenia. Jego
plan miał spore szanse ziszczenia się.
Wracaliśmy
już z powrotem do bazy głównej. Było dokładnie tak, jak przypuszczaliśmy- Thor
znalazł się przy Jane. Dziewczyna była bezpieczna. Mnie zastanawiało jednak, co
Loki robił w starym Puente Antiguo? Czyżby również się pomylił?
Z nieznanych
mi przyczyn Stark nikomu nie powiedział o całej tej sytuacji, która miała
miejsce dosłownie przed chwilą; ja jednak wciąż miałam wrażenie, jakby to wydarzyło
się co najmniej kilka dni temu. Wszystko widziałam trochę jak przez mgłę, jak
gdyby ktoś przesłonił mi oczy cienką chustką i nie zdawał sobie sprawy z tego,
że wszystko widzę.
Myślę, że
zachowanie spotkania z Lokim w tajemnicy to rozsądny pomysł. Kompletnie nie
wiem dlaczego, ale mam wrażenie, że im mniej osób o tym wie, tym lepiej.
Spojrzałam w
„kąt” naszego samolotu. Siedzieli tam objęci Thor i Jane. Wiedziałam, że mają
teraz sporo do omówienia, że przydałaby się im porządna rozmowa, ale coś jakby
pchnęło mnie w ich kierunku.
Spojrzeli na
mnie, kiedy już przed nimi stanęłam. Poczułam się niesamowicie głupio i
niezręcznie. „Co powiedzieć? Co powiedzieć??”- powtarzałam sobie gorączkowo,
szukając w głowie byle pretekstu do zaczęcia rozmowy.
- Eee…- nie ma to jak dobry początek – Witaj, nazywam się
Idelle Maslin, ale mów mi Violet – mówiąc to, wyciągnęłam swoją prawą dłoń ku
Jane. Ona uścisnęła ją, uśmiechając się czarująco.
- Bardzo miło mi cię poznać, jestem Jane Foster. Słyszałam o
tobie – zagadnęła. Przyznam, że trochę się zdziwiłam. Czyżby Thor opowiadał jej
coś o mnie? W końcu gdzie indziej mogłaby o mnie słyszeć?
- Tak? A ja słyszałam dosyć sporo o tobie – uśmiechnęłam się
przyjaźnie, kątem oka zerkając na boga piorunów. Właśnie uświadomiłam sobie, że
mamy parę kwestii do omówienia. Thor podłapał moje spojrzenie. Jestem prawie
pewna, że pomyślał o tym samym.
- Naprawdę?- Jane uniosła brwi.
- A dziwisz się? Jesteś dosyć sławnym astrofizykiem –
odparłam.
- Ale nie superbohaterem…- westchnęła. Spojrzałam na nią
zaskoczona. Wydawała się być bardzo przygnębiona tym faktem. I wtedy do mnie
dotarło- Jane była po prostu zazdrosna! Jednakże nie w tym złym znaczeniu;
podejrzewam, że chodził o to, że jako zwykła śmiertelniczka nie może mieszkać z
Thorem w Asgardzie. A Thor, jako iż jest bogiem, nie mógł mieszkać tu, na
Ziemi.
W tamtej
chwili wydarzyło się coś – dla mnie przynajmniej- dziwnego. Po raz pierwszy od
jakiegoś czasu emanowała ode mnie czysta empatia. Owszem, współczułam innym
ludziom, nie raz. Ale nigdy aż tak bardzo, jak w tamtej chwili. Szczerze?
Gdybym tylko mogła, oddałabym nawet całą swoją moc Jane, żeby mogła szczęśliwie
żyć z Thorem. Niestety, było to niemożliwe…
Najpierw
delikatnie szarpnęło samolotem, a już po chwili można było poczuć lekkie
uderzenie. Wylądowaliśmy.
Prawie
natychmiast wybiegłam na parking przed samym wejściem do siedziby. Czekał tam
na mnie Fury. Wiedziałam już, że mam przechlapane. Gdy już do niego podeszłam,
on nie zrobił nic. Zdziwiona, uniosłam brwi.
- Tak, agentko Maslin, mamy sobie sporo do wyjaśnienia.
Jednakże nie dziś – w jego ustach brzmiało to jak groźba. Najdziwniejsze było
to, że najzwyczajniej w świecie mnie zignorował i zbliżył się do reszty
agentów, których zostawiłam za sobą. Zaczęłam czuć się bardzo niezręcznie.
Postanowiłam nie czekać na pozostałych i sama weszłam do siedziby.
Kiedy już
weszłam do ogromnego pomieszczenia centrali, znów czekała na mnie
niespodzianka. Aż zatrzymałam się gwałtownie z zaskoczenia. Przede mną stała
Pepper we własnej osobie.
- Oou, cześć – wydukałam. Kompletnie nie wiedziałam, co
powiedzieć.
Za mną weszła Natasza i najzwyczajniej w świecie ją
zignorowała, podchodząc do najbliższego komputera.
Dobre i takie rozwiązanie.
Pepper
skinęła głową, ale nic mi nie odpowiedziała. Usta miała zaciśnięte w wąską
linię, co mogło oznaczać, że jest zdenerwowana. Nie, nie zdenerwowana. Wkurzona
na maksa – to prawidłowe określenie.
Na całe
szczęście, a raczej nieszczęście, dołączyła do nas reszta Avengersów, nie
wyłączając Starka, który na widok Virginii nieco zbladł i zatrzymał się w pół
kroku. Powietrze wokół jakby
zgęstniało; już prawie zaczynałam się dusić. Atmosfera stała się bardzo
nieprzyjemna, wszyscy odczuwali napięcie między Tonym, a Pepper.
W tym
momencie oboje przypominali mi pobudzone koty: stali na przeciwko siebie, nie
ruszając się ani trochę. Tylko ledwo widoczny ruch ich klatek piersiowych
wskazywał, że nie są rzeźbami z kamienia. Oczy Pepper ciskały błyskawice, a
Stark wydawał się być… wystraszony? Wyobraziłam sobie ich oklapłe uszy,
ogromne, czarne jak węgiel oczyska i wściekle ruszające się ogony. Jeszcze
chwila i skoczą sobie do gardeł…
Jak na
zawołanie obydwoje zaczęli mówić w tym samym momencie. Doprawdy, czasem
nienawidzę siebie za to, że prawie wszystko jestem w stanie przewidzieć i
„wykrakać”.
Z ich
krzyków nie można było nic zrozumieć, oprócz pojedynczych słów, takich jak: „zwariowałeś”,
„nadopiekuńcza”, „związek”, „martwiłam się”, „jestem dorosły”, „mam dość”,
„samolubny”, „koniec”. Przy tym ostatnim pojawił się Nick i chwała mu za to.
- Ej, ej, ej! Czy nie uważacie, że siedziba T.A.R.C.Z.Y. to
nieodpowiednie miejsce na kłótnie małżeńskie? Tak, ja też tak sądzę. –
skwitował. Tony i Virginia ochłonęli nieco.
Wszystko już prawie wróciło do normy, kiedy – jak zwykle
ostatnio- wydarzyło się coś totalnie niespodziewanego.
Patrząc
przez pryzmat czasu wyglądało to dokładnie tak, jakby bohaterowie jednego filmu
wkroczyli do drugiego, całkiem innego, tworząc z tego jakieś dziwne sci-fi. W
pierwszym momencie każdy był w szoku; nie wiedzieliśmy, co się właściwie stało.Otrzeźwienie nadeszło z chwilą,
kiedy zobaczyliśmy, co mamy przed sobą. Oni nie wiedzieli. Ja i Thor tak.
Bóg piorunów
natychmiast odepchnął Jane w kąt, każąc jej uciekać. Tak samo postąpił Stark z
Pepper, mimo że wciąż był zaskoczony. Pozostali wyglądali, jakby mieli za
chwilę zbierać szczęki z podłogi. No, może wyłączając Bruce’a- on stał się
Hulkiem.
Na tę jedną
chwilę czas jakby stanął w miejscu.
Co się
wydarzyło?
Na początku
były dziwne szmery, dochodzące z dachu statku*. Potem brzdęk tłuczonego szkła i
siwy dym. Kiedy ten już się rozrzedził, moim oczom ukazało się kilkadziesiąt
Lodowych Olbrzymów. Prawie otworzyłam usta z wrażenia. Nie miałam czasu
zastanawiać się, co tu do cholery robili. Kombinowałam, jak w przeciągu trzech
sekund poinformować resztę o tym, czym są i jaką moc posiadają.
Jeden z nich wyciągnął rękę w stronę
jednego z wielu komputerów i najzwyczajniej w świecie go zamroził.
No, czyli
kwestia mocy jest już wyjaśniona.
Pozostali
jakby obudzili się ze snu.
- Nie pozwólcie, żeby was dotknęli! – krzyknęłam szybko,
prawie w tym samym momencie skacząc w bok, unikając lodowego pocisku. Wylądowałam
za ścianą.
Dało się już słyszeć odgłosy strzelaniny, ale jęki poległych
również. Były to niedoświadczone i niewykwalifikowane osoby, które nie zdążyły
uciec z pomieszczenia. Obejrzałam się za siebie- jak na razie nieźle nam szło.
Stark strzelał z rąk, ale nie uważał na mrożące pociski. Błąd. Gdyby go
zmrozili, z pewnością by przeżył, ale byłby całkowicie bezbronny. Bruce’owi
udawało się rozwalać co po niektórych Olbrzymów, ale również był nieuważny.
Kapitan miał o tyle łatwiej, że posiadał tarczę, która skutecznie odbijała
jakikolwiek atak wroga. Ale poza nią nie miał żadnej broni. Clint, Natasza i
Fury strzelali bardziej z ukrycia. Bardzo dobrze, ale wszystko szło im
mozolnie. W takim tempie nie mieliśmy szans ich pokonać, nim rozwalą cały
statek.
- Steve! – krzyknęłam, ale nie zwróciłam na siebie uwagi
Kapitana- STEVE!!! – powtórzyłam o wiele głośniej. Tym razem mnie usłyszał, ale
nie miał czasu, by mi chociaż odpowiedzieć. Cały czas był atakowany, tak jak i
reszta.
Czułam że
muszę wziąć sprawy w swoje ręce. Nadszedł czas, aby się ujawnić.
„No dobra, VIOLET. W końcu prędzej czy później i tak by się
dowiedzieli”- mruknęłam, akcentując swój przydomek. Przymknęłam oczy i
odetchnęłam głęboko.
Czułam to.
Czułam to dokładnie tak, jak wcześniej. Nic się nie zmieniło. Uśmiechnęłam się
delikatnie, bo uwielbiałam to uczucie. Uczucie, które czuł Bruce za każdym
razem, kiedy stawał się Hulkiem. Uczucie, które przepełniało każdego więźnia,
opuszczającego mury więzienia. Uczucie wolności.
Wciąż miałam
przymknięte oczy, ale doskonale wiedziałam, co się dzieje. Właśnie spalały się
moje ubrania. Po całym moim ciele przechodził prąd, co i rusz ukazując fioletowe
błyskawice, okalające moje nogi, biodra, talię… Spróbowałam nad tym zapanować-
nie lubiłam świecić się jak choinka. Udało się, błyskawice zniknęły. Teraz
miałam na sobie jedynie „krótkie spodenki”, i „bluzkę na ramionach”,
odsłaniającą malutki pasek mojego brzucha. W rzeczywistości był to strój,
zrobiony całkowicie z mikroskopijnych cząsteczek metalu. Dzięki temu przewodził
prąd, a nie wypalał się, no i był dosyć wygodny. Lepsze to, niż bycie nagim.
Pracowałam nad nim razem z Bruce’em, ale to on ma w nim największy wkład. Składanie
takich cząsteczek do kupy zajęło mu prawie dwa lata, ale warto było czekać.
Otworzyłam
oczy. Walka trwała w najlepsze. Podbiegłam do Steve’a. Znajdował się teraz
najbliżej mnie.
- Jane i Pepper są za tą ścianą- wskazałam mu kierunek –
Masz tarczę, więc doskonale osłonisz siebie i dziewczyny. Wyprowadź je jak
najdalej stąd, w bezpieczne miejsce – zauważyłam co i rusz wbiegających
mężczyzn z pistoletami. Zleciała się reszta załogi. – Najlepiej będzie, jak
stąd odlecą. Na parkingu na pewno ktoś został- dodałam po chwili. Przysięgam,
że nawet na Lodowych Olbrzymów Kapitan nie patrzył się tak, jak teraz na mnie.
Nie lubiłam takich spojrzeń: pełnych zdumienia, szoku, niedowierzania. Czułam
się wtedy strasznie niekomfortowo. Steve wciąż stał w miejscu, jakby
zapominając o tym, co tu się właśnie rozgrywało. Kątem oka zauważyłam
zbliżający się do nas lodowy pocisk. Prawą ręką zatoczyłam okrąg, który
domknęłam lewą ręką. Wytworzyłam jasnofioletowe koło, które służyło za swego rodzaju
tarczę. Mrożący pocisk uderzył o nią, zatrzymując się na chwilę, po czym
wystrzelił z niej co najmniej dwa razy szybciej, trafiając centralnie tam, skąd
przyszedł, czyli w Lodowego Olbrzyma. Steve oprzytomniał.
- No już, leć! Szybko!- krzyknęłam. Tym razem posłuchał
natychmiast i ruszył w stronę dziewczyn.
Rozejrzałam
się ponownie. Thor już szalał. Na pierwszy rzut oka było widać, że lubuje się w
wojnach. Jednak teraz nie wyglądał na szczęśliwego. Pewnie myślał o Jane.
„Kurde, muszę go powiadomić, że jest bezpieczna, bo inaczej nie będzie skupiał
się na walce!” – pomyślałam w duchu i ruszyłam w jego stronę, co jakiś czas
osłaniając się przed wrogiem, lub rzucając w niego elektronicznymi kulami,
które sama wytwarzałam. Nie dbałam teraz o spojrzenia innych, których wzrok
czułam na sobie. Miałam szczęście: Thor akurat przestał wytwarzać coś jak
mini-huragan. Szybko do niego podbiegłam.
- Posłuchaj, Jane jest bezpieczna, ją i Pepper zabrał stąd
Steve. – patrzył na mnie jak na przybysza z kosmosu, którym – notabene - on sam
był.
- Thor, skup się! Za pomocą piorunów najzwyczajniej w
świecie wyrzuć stąd większość z nich. Z tego, co wiem, to oni nie potrafią
latać. Ja za chwilę do ciebie dołączę.- rzuciłam i pobiegłam w stronę Starka.
Albo raczej chciałam pobiec, bo już dwie sekundy później o mało co nie
zamieniłam się w mrożonkę. Co więcej, pociski tego rodzaju cały czas leciały w
moją stronę. Wyprostowałam się, patrząc w stronę Olbrzyma, który nie dawał za
wygraną. Ze swoich rąk stworzyłam kształt półkuli na wysokości brzucha, tworząc
tym samym fioletową siatkę dokładnie taką, jak przy zrobieniu tarczy, z tą
różnicą, że ta była półkulą. Zaczęłam prawie dosłownie łapać lodowe bryły
lecące w moją stronę. Im więcej ich nałapałam, tym większa stawała się siatka
zrobiona z prądu elektrycznego. Gdy już nazbierałam do niej dość brył lodu,
mocno odparłam ją od siebie, rzucając w stronę wroga. Pozbyłam się co najmniej
trzech Olbrzymów.
Nagle statek
przechylił się niebezpiecznie w prawą stronę. Były dwie możliwości: albo
nastąpiło przeciążenie akurat na tą stronę, albo trzeci silnik przestał
działać, a tu powodów było wiele.
Znalazłam
się obok Starka. Siedział za ścianą.
- Co jest? – spytałam widząc, że nie jest z nim najlepiej.
- Oberwałem, ale zmroziło mi tylko lewą rękę. – spojrzał na
mnie zdziwiony, ale nic więcej nie powiedział.
- Wiesz może, co stało się z silnikiem? – kucnęłam przy nim.
- Podejrzewam, że te mutanty zmroziły któryś z komputerów,
ale pewności nie mam – odpowiedział smętnie.
- Stark – zmusiłam go, by na mnie spojrzał – Pepper jest
bezpieczna, najprawdopodobniej jest już daleko stąd.
- Widziałem.
- Dobrze. Chciałabym, abyś zajął się sprawą silnika, bo
inaczej długo nie pociągniemy. Jeśli faktycznie któryś z głównych komputerów
jest aktualnie bryłą lodu, rozwal ją swoją mocą. Może jeszcze uda się coś
uratować – zauważyłam, że za kolumną są Natasza i Clint, ale dawali sobie radę.
Musiałam udać się do jeszcze jednej osoby.
Przebiegając
raz po raz rzucałam kulami elektrycznymi. Zaobserwowałam, że Olbrzymów jakby
nie ubywa. Jednakże nie dało się tego odczuć aż tak; Thor wyrzucał coraz więcej
z nich, przy małej pomocy Hulka. Tych, którzy byli w środku, załatwiali Natasza
i Clint, teraz razem ze Stevem, który do nich dołączył. Stark próbował
majstrować przy komputerze, ale musiał również się bronić. Posłałam w jego
stronę naprawdę sporą kulę, niwelując tym samym pięciu Lodowych Olbrzymów. Miał
on teraz chociaż chwilkę czasu.
- Agencie Fury, czy są tu jeszcze jakieś inne komputery bądź
sprzęty, mogące uruchomić silnik?- spytałam, gdy znalazłam się przy Nicku.
- Niestety nie. Jedyne wyjście jest takie, jak ostatnim
razem: trzeba tam wyjść i pchnąć silnik.- odparł. Wiedziałam, że jest na mnie
zdenerwowany.
- Stark majstruje coś przy komputerze. Może mu się uda…
- Miejmy nadzieję – skwitował Fury i powrócił do strzelania
do Olbrzymów. W tym samym momencie statek przechylił się jeszcze bardziej w
prawą stronę. Wysiadł czwarty silnik. Zaczęliśmy spadać…