poniedziałek, 11 lutego 2013

Rozdział 5


Witam Was wszystkich po długiej przerwie! Naprawdę, przepraszam Was za to, że tak długo mnie nie było i dziękuję bardzo za cierpliwość. Dzięki temu mogłam się przekonać, że mam prawdziwych czytelników :)
W ramach zadośćuczynienia rozdział jest najdłuższy ze wszystkich, które się tu kiedykolwiek pojawiły. 
Za ewentualne błędy przepraszam: pisząc, trochę się spieszyłam. W ogóle nie jestem przygotowana na jutro do szkoły, ale już trudno. Może po feriach mi odpuszczą? Who knows.
Rozdział zgodnie z obietnicą dedykuję Florence, bo i ona, i Hiddles "pchnęli" mnie, do napisania tego rozdziału :)



          Loki znalazł się na skałach i cicho syknął z bólu- źle stanął na nogę, ponadto używanie mocy było dla niego ostatnio nieco wyczerpujące. Aktualnie okropnie rozbolały go mięśnie nóg i kręgosłupa. Nigdy wcześniej nie miał takich problemów; bogowie w ogóle nie powinni cierpieć fizycznie, ale on był teraz na Ziemi, nie w Asgardzie, w dodatku jako uciekinier z więzienia. To normalne, że w tamtym momencie był osłabiony.
          Nie miał siły dowlec się do pieczary, toteż przysiadł na jednej ze skał i zaczął zbierać myśli.
          Ogromną zagadkę stanowiła dla niego dziewczyna, z którą przed chwilą się widział. W pierwszym momencie nie był pewien, kogo ma przed sobą i co ma zrobić. Zaatakować? Nie stanowiła dla niego zagrożenia. Zignorować? Nie, nie mógł jej tak zostawić, skoro już go widziała. W jej oczach od początku widział ciekawość. Czaiła się ona gdzieś w tle, zaraz za determinacją, która z każdą chwilą coraz bardziej ustępowała zdziwieniu i dezorientacji. Postawę miała bojową, a jej wzrok prawie dosłownie go przewiercał. W pewnym momencie miał nawet wrażenie, że się dusi. Jednakże, nie zrobiła ona nic. Widział, że ma broń, ale po nią nawet nie sięgnęła! Kiedy już to zrobiła, szybko wytworzył hologram i stanął za najbliższym budynkiem, skąd mógł ją spokojnie obserwować. Nie strzeliła ona jednak. Wtedy nawet on był zdumiony. Wszystko wyjaśniło się, kiedy nadleciał Stark. Mogło to oznaczać tylko jedno- była nowym nabytkiem T.A.R.C.Z.Y. Jeśli tak, to albo była doskonałą agentką, czego w ogóle nie wykazała, albo miała jakieś nadnaturalne moce. I właśnie to go tak bardzo nurtowało. O tak- ta dziewczyna zdecydowanie go intrygowała.
          Gdy tak siedział pośród skał, zatapiając się we własnych myślach, ktoś niespodziewanie złapał go za lewy bark. Był to tak mocny uścisk, że Loki mimowolnie syknął. Zaraz jednak poderwał się zaskoczony i stanął naprzeciwko postaci, która go chwyciła. Jego zaskoczenie szybko przerodziło się w ogromny szok, kiedy zorientował się, że stoi przed nim sam Ylöney- następca Laufeya wśród Lodowych Olbrzymów.
- Widzę, że wciąż nie masz tego, czego chcieliśmy – zaczął niezwykle łagodnie. Loki wiedział, że to jeszcze gorzej, niż gdyby zdenerwowany wydzierał się na wszystko wokół. Tacy, jak on, mieli w zwyczaju nie trzymać nerwów na wodzy; Ylöney doskonale się opanowywał. A to oznaczało, że nie był byle głupcem, rządzącym bandą idiotów, zaślepiony swoim pragnieniami. Dla Lokiego było to co najmniej kłopotliwe: takimi strasznie ciężko było manipulować.
- To wbrew umowie- Ylöney kontynuował, tym razem mniej opanowanie. Loki zmarszczył brwi.
- Nie było żadnej umowy- wymówił spokojnie, niemalże ostrożnie, ale pewnie. Z pewnością później żałował tych słów, bo sekundę po tym, jak je wypowiedział, został przygwożdżony do ziemi. Lodowata dłoń Olbrzyma zamarła w uścisku jego gardła.
- Nie pogrywaj sobie ze mną- wysyczał Ylöney- bo na pewno nie skończy się to dla ciebie dobrze. Przypominam ci o tym, co miałeś dla nas zdobyć- uścisk na gardle zelżał, a sam Olbrzym wyprostował się dumnie.
- Przypominam ci, że masz na to jeszcze dwa dni i dwie noce- uśmiechnął się w sposób, który nawet Lokiego przyprawiał o dreszcze. Kiwnął na swoich towarzyszy; zapewne miał zamiar opuścić Ziemię.
- Czekaj! – krzyknął Asgardczyk, podnosząc się do pozycji siedzącej. Twarze wszystkich zwróciły się w jego stronę.
- Sam nie dam mu rady, jeśli wciąż będzie z pozostałymi Avengersami. Potrzebuję niewielkiej armii – wyglądał teraz dość komicznie, bynajmniej nie jak król. Ylöney spojrzał na niego z góry i położenie Lokiego nie miało w tamtym momencie znaczenia. Władca Lodowych Olbrzymów wiedział, że ma nad nim przewagę. A to, że jest krętaczem, bogiem kłamstw, nie robiło na nim żadnego wrażenia, nawet jeśli istniało ryzyko, że to tylko jego kolejna gra, podstęp.
          Ylöney nie odpowiedział nic. Odwrócił się tylko, rzucając ostatnie spojrzenie swoim poddanym i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, już go nie było. Zupełnie, jakby rozpłynął się w powietrzu.
          Loki w końcu podniósł się z ziemi. Otrzepał pyłki kurzu oraz wszelki brud ze swojej peleryny i rozejrzał się. Miał tu spory zastęp Olbrzymów. Uśmiechnął się, jednak nie było w tym ani krzty radości. Był to uśmiech satysfakcji i samozadowolenia. Jego plan miał spore szanse ziszczenia się.

          Wracaliśmy już z powrotem do bazy głównej. Było dokładnie tak, jak przypuszczaliśmy- Thor znalazł się przy Jane. Dziewczyna była bezpieczna. Mnie zastanawiało jednak, co Loki robił w starym Puente Antiguo? Czyżby również się pomylił?
          Z nieznanych mi przyczyn Stark nikomu nie powiedział o całej tej sytuacji, która miała miejsce dosłownie przed chwilą; ja jednak wciąż miałam wrażenie, jakby to wydarzyło się co najmniej kilka dni temu. Wszystko widziałam trochę jak przez mgłę, jak gdyby ktoś przesłonił mi oczy cienką chustką i nie zdawał sobie sprawy z tego, że wszystko widzę. 
          Myślę, że zachowanie spotkania z Lokim w tajemnicy to rozsądny pomysł. Kompletnie nie wiem dlaczego, ale mam wrażenie, że im mniej osób o tym wie, tym lepiej.
          Spojrzałam w „kąt” naszego samolotu. Siedzieli tam objęci Thor i Jane. Wiedziałam, że mają teraz sporo do omówienia, że przydałaby się im porządna rozmowa, ale coś jakby pchnęło mnie w ich kierunku.
          Spojrzeli na mnie, kiedy już przed nimi stanęłam. Poczułam się niesamowicie głupio i niezręcznie. „Co powiedzieć? Co powiedzieć??”- powtarzałam sobie gorączkowo, szukając w głowie byle pretekstu do zaczęcia rozmowy.
- Eee…- nie ma to jak dobry początek – Witaj, nazywam się Idelle Maslin, ale mów mi Violet – mówiąc to, wyciągnęłam swoją prawą dłoń ku Jane. Ona uścisnęła ją, uśmiechając się czarująco.
- Bardzo miło mi cię poznać, jestem Jane Foster. Słyszałam o tobie – zagadnęła. Przyznam, że trochę się zdziwiłam. Czyżby Thor opowiadał jej coś o mnie? W końcu gdzie indziej mogłaby o mnie słyszeć?
- Tak? A ja słyszałam dosyć sporo o tobie – uśmiechnęłam się przyjaźnie, kątem oka zerkając na boga piorunów. Właśnie uświadomiłam sobie, że mamy parę kwestii do omówienia. Thor podłapał moje spojrzenie. Jestem prawie pewna, że pomyślał o tym samym.
- Naprawdę?- Jane uniosła brwi.
- A dziwisz się? Jesteś dosyć sławnym astrofizykiem – odparłam.
- Ale nie superbohaterem…- westchnęła. Spojrzałam na nią zaskoczona. Wydawała się być bardzo przygnębiona tym faktem. I wtedy do mnie dotarło- Jane była po prostu zazdrosna! Jednakże nie w tym złym znaczeniu; podejrzewam, że chodził o to, że jako zwykła śmiertelniczka nie może mieszkać z Thorem w Asgardzie. A Thor, jako iż jest bogiem, nie mógł mieszkać tu, na Ziemi.
          W tamtej chwili wydarzyło się coś – dla mnie przynajmniej- dziwnego. Po raz pierwszy od jakiegoś czasu emanowała ode mnie czysta empatia. Owszem, współczułam innym ludziom, nie raz. Ale nigdy aż tak bardzo, jak w tamtej chwili. Szczerze? Gdybym tylko mogła, oddałabym nawet całą swoją moc Jane, żeby mogła szczęśliwie żyć z Thorem. Niestety, było to niemożliwe…
          Najpierw delikatnie szarpnęło samolotem, a już po chwili można było poczuć lekkie uderzenie. Wylądowaliśmy.
          Prawie natychmiast wybiegłam na parking przed samym wejściem do siedziby. Czekał tam na mnie Fury. Wiedziałam już, że mam przechlapane. Gdy już do niego podeszłam, on nie zrobił nic. Zdziwiona, uniosłam brwi.
- Tak, agentko Maslin, mamy sobie sporo do wyjaśnienia. Jednakże nie dziś – w jego ustach brzmiało to jak groźba. Najdziwniejsze było to, że najzwyczajniej w świecie mnie zignorował i zbliżył się do reszty agentów, których zostawiłam za sobą. Zaczęłam czuć się bardzo niezręcznie. Postanowiłam nie czekać na pozostałych i sama weszłam do siedziby.
          Kiedy już weszłam do ogromnego pomieszczenia centrali, znów czekała na mnie niespodzianka. Aż zatrzymałam się gwałtownie z zaskoczenia. Przede mną stała Pepper we własnej osobie.
- Oou, cześć – wydukałam. Kompletnie nie wiedziałam, co powiedzieć.
Za mną weszła Natasza i najzwyczajniej w świecie ją zignorowała, podchodząc do najbliższego komputera.
Dobre i takie rozwiązanie.
          Pepper skinęła głową, ale nic mi nie odpowiedziała. Usta miała zaciśnięte w wąską linię, co mogło oznaczać, że jest zdenerwowana. Nie, nie zdenerwowana. Wkurzona na maksa – to prawidłowe określenie.
          Na całe szczęście, a raczej nieszczęście, dołączyła do nas reszta Avengersów, nie wyłączając Starka, który na widok Virginii nieco zbladł i zatrzymał się w pół kroku.         Powietrze wokół jakby zgęstniało; już prawie zaczynałam się dusić. Atmosfera stała się bardzo nieprzyjemna, wszyscy odczuwali napięcie między Tonym, a Pepper.
          W tym momencie oboje przypominali mi pobudzone koty: stali na przeciwko siebie, nie ruszając się ani trochę. Tylko ledwo widoczny ruch ich klatek piersiowych wskazywał, że nie są rzeźbami z kamienia. Oczy Pepper ciskały błyskawice, a Stark wydawał się być… wystraszony? Wyobraziłam sobie ich oklapłe uszy, ogromne, czarne jak węgiel oczyska i wściekle ruszające się ogony. Jeszcze chwila i skoczą sobie do gardeł…
          Jak na zawołanie obydwoje zaczęli mówić w tym samym momencie. Doprawdy, czasem nienawidzę siebie za to, że prawie wszystko jestem w stanie przewidzieć i „wykrakać”.
          Z ich krzyków nie można było nic zrozumieć, oprócz pojedynczych słów, takich jak: „zwariowałeś”, „nadopiekuńcza”, „związek”, „martwiłam się”, „jestem dorosły”, „mam dość”, „samolubny”, „koniec”. Przy tym ostatnim pojawił się Nick i chwała mu za to.
- Ej, ej, ej! Czy nie uważacie, że siedziba T.A.R.C.Z.Y. to nieodpowiednie miejsce na kłótnie małżeńskie? Tak, ja też tak sądzę. – skwitował. Tony i Virginia ochłonęli nieco.
Wszystko już prawie wróciło do normy, kiedy – jak zwykle ostatnio- wydarzyło się coś totalnie niespodziewanego.
          Patrząc przez pryzmat czasu wyglądało to dokładnie tak, jakby bohaterowie jednego filmu wkroczyli do drugiego, całkiem innego, tworząc z tego jakieś dziwne sci-fi. W pierwszym momencie każdy był w szoku; nie wiedzieliśmy, co się właściwie stało.Otrzeźwienie nadeszło z chwilą, kiedy zobaczyliśmy, co mamy przed sobą. Oni nie wiedzieli. Ja i Thor tak.
          Bóg piorunów natychmiast odepchnął Jane w kąt, każąc jej uciekać. Tak samo postąpił Stark z Pepper, mimo że wciąż był zaskoczony. Pozostali wyglądali, jakby mieli za chwilę zbierać szczęki z podłogi. No, może wyłączając Bruce’a- on stał się Hulkiem.
          Na tę jedną chwilę czas jakby stanął w miejscu.
          Co się wydarzyło?
          Na początku były dziwne szmery, dochodzące z dachu statku*. Potem brzdęk tłuczonego szkła i siwy dym. Kiedy ten już się rozrzedził, moim oczom ukazało się kilkadziesiąt Lodowych Olbrzymów. Prawie otworzyłam usta z wrażenia. Nie miałam czasu zastanawiać się, co tu do cholery robili. Kombinowałam, jak w przeciągu trzech sekund poinformować resztę o tym, czym są i jaką moc posiadają.
          Jeden z nich wyciągnął rękę w stronę jednego z wielu komputerów i najzwyczajniej w świecie go zamroził.
          No, czyli kwestia mocy jest już wyjaśniona.
          Pozostali jakby obudzili się ze snu.
- Nie pozwólcie, żeby was dotknęli! – krzyknęłam szybko, prawie w tym samym momencie skacząc w bok, unikając lodowego pocisku. Wylądowałam za ścianą.
Dało się już słyszeć odgłosy strzelaniny, ale jęki poległych również. Były to niedoświadczone i niewykwalifikowane osoby, które nie zdążyły uciec z pomieszczenia. Obejrzałam się za siebie- jak na razie nieźle nam szło. Stark strzelał z rąk, ale nie uważał na mrożące pociski. Błąd. Gdyby go zmrozili, z pewnością by przeżył, ale byłby całkowicie bezbronny. Bruce’owi udawało się rozwalać co po niektórych Olbrzymów, ale również był nieuważny. Kapitan miał o tyle łatwiej, że posiadał tarczę, która skutecznie odbijała jakikolwiek atak wroga. Ale poza nią nie miał żadnej broni. Clint, Natasza i Fury strzelali bardziej z ukrycia. Bardzo dobrze, ale wszystko szło im mozolnie. W takim tempie nie mieliśmy szans ich pokonać, nim rozwalą cały statek.
- Steve! – krzyknęłam, ale nie zwróciłam na siebie uwagi Kapitana- STEVE!!! – powtórzyłam o wiele głośniej. Tym razem mnie usłyszał, ale nie miał czasu, by mi chociaż odpowiedzieć. Cały czas był atakowany, tak jak i reszta.
          Czułam że muszę wziąć sprawy w swoje ręce. Nadszedł czas, aby się ujawnić.
No dobra, VIOLET. W końcu prędzej czy później i tak by się dowiedzieli”- mruknęłam, akcentując swój przydomek. Przymknęłam oczy i odetchnęłam głęboko.
          Czułam to. Czułam to dokładnie tak, jak wcześniej. Nic się nie zmieniło. Uśmiechnęłam się delikatnie, bo uwielbiałam to uczucie. Uczucie, które czuł Bruce za każdym razem, kiedy stawał się Hulkiem. Uczucie, które przepełniało każdego więźnia, opuszczającego mury więzienia. Uczucie wolności.
          Wciąż miałam przymknięte oczy, ale doskonale wiedziałam, co się dzieje. Właśnie spalały się moje ubrania. Po całym moim ciele przechodził prąd, co i rusz ukazując fioletowe błyskawice, okalające moje nogi, biodra, talię… Spróbowałam nad tym zapanować- nie lubiłam świecić się jak choinka. Udało się, błyskawice zniknęły. Teraz miałam na sobie jedynie „krótkie spodenki”, i „bluzkę na ramionach”, odsłaniającą malutki pasek mojego brzucha. W rzeczywistości był to strój, zrobiony całkowicie z mikroskopijnych cząsteczek metalu. Dzięki temu przewodził prąd, a nie wypalał się, no i był dosyć wygodny. Lepsze to, niż bycie nagim. Pracowałam nad nim razem z Bruce’em, ale to on ma w nim największy wkład. Składanie takich cząsteczek do kupy zajęło mu prawie dwa lata, ale warto było czekać.
          Otworzyłam oczy. Walka trwała w najlepsze. Podbiegłam do Steve’a. Znajdował się teraz najbliżej mnie.
- Jane i Pepper są za tą ścianą- wskazałam mu kierunek – Masz tarczę, więc doskonale osłonisz siebie i dziewczyny. Wyprowadź je jak najdalej stąd, w bezpieczne miejsce – zauważyłam co i rusz wbiegających mężczyzn z pistoletami. Zleciała się reszta załogi. – Najlepiej będzie, jak stąd odlecą. Na parkingu na pewno ktoś został- dodałam po chwili. Przysięgam, że nawet na Lodowych Olbrzymów Kapitan nie patrzył się tak, jak teraz na mnie. Nie lubiłam takich spojrzeń: pełnych zdumienia, szoku, niedowierzania. Czułam się wtedy strasznie niekomfortowo. Steve wciąż stał w miejscu, jakby zapominając o tym, co tu się właśnie rozgrywało. Kątem oka zauważyłam zbliżający się do nas lodowy pocisk. Prawą ręką zatoczyłam okrąg, który domknęłam lewą ręką. Wytworzyłam jasnofioletowe koło, które służyło za swego rodzaju tarczę. Mrożący pocisk uderzył o nią, zatrzymując się na chwilę, po czym wystrzelił z niej co najmniej dwa razy szybciej, trafiając centralnie tam, skąd przyszedł, czyli w Lodowego Olbrzyma. Steve oprzytomniał.
- No już, leć! Szybko!- krzyknęłam. Tym razem posłuchał natychmiast i ruszył w stronę dziewczyn.
          Rozejrzałam się ponownie. Thor już szalał. Na pierwszy rzut oka było widać, że lubuje się w wojnach. Jednak teraz nie wyglądał na szczęśliwego. Pewnie myślał o Jane. „Kurde, muszę go powiadomić, że jest bezpieczna, bo inaczej nie będzie skupiał się na walce!” – pomyślałam w duchu i ruszyłam w jego stronę, co jakiś czas osłaniając się przed wrogiem, lub rzucając w niego elektronicznymi kulami, które sama wytwarzałam. Nie dbałam teraz o spojrzenia innych, których wzrok czułam na sobie. Miałam szczęście: Thor akurat przestał wytwarzać coś jak mini-huragan. Szybko do niego podbiegłam.
- Posłuchaj, Jane jest bezpieczna, ją i Pepper zabrał stąd Steve. – patrzył na mnie jak na przybysza z kosmosu, którym – notabene - on sam był.
- Thor, skup się! Za pomocą piorunów najzwyczajniej w świecie wyrzuć stąd większość z nich. Z tego, co wiem, to oni nie potrafią latać. Ja za chwilę do ciebie dołączę.- rzuciłam i pobiegłam w stronę Starka. Albo raczej chciałam pobiec, bo już dwie sekundy później o mało co nie zamieniłam się w mrożonkę. Co więcej, pociski tego rodzaju cały czas leciały w moją stronę. Wyprostowałam się, patrząc w stronę Olbrzyma, który nie dawał za wygraną. Ze swoich rąk stworzyłam kształt półkuli na wysokości brzucha, tworząc tym samym fioletową siatkę dokładnie taką, jak przy zrobieniu tarczy, z tą różnicą, że ta była półkulą. Zaczęłam prawie dosłownie łapać lodowe bryły lecące w moją stronę. Im więcej ich nałapałam, tym większa stawała się siatka zrobiona z prądu elektrycznego. Gdy już nazbierałam do niej dość brył lodu, mocno odparłam ją od siebie, rzucając w stronę wroga. Pozbyłam się co najmniej trzech Olbrzymów.
          Nagle statek przechylił się niebezpiecznie w prawą stronę. Były dwie możliwości: albo nastąpiło przeciążenie akurat na tą stronę, albo trzeci silnik przestał działać, a tu powodów było wiele.
          Znalazłam się obok Starka. Siedział za ścianą.
- Co jest? – spytałam widząc, że nie jest z nim najlepiej.
- Oberwałem, ale zmroziło mi tylko lewą rękę. – spojrzał na mnie zdziwiony, ale nic więcej nie powiedział.
- Wiesz może, co stało się z silnikiem? – kucnęłam przy nim.
- Podejrzewam, że te mutanty zmroziły któryś z komputerów, ale pewności nie mam – odpowiedział smętnie.
- Stark – zmusiłam go, by na mnie spojrzał – Pepper jest bezpieczna, najprawdopodobniej jest już daleko stąd.
- Widziałem.
- Dobrze. Chciałabym, abyś zajął się sprawą silnika, bo inaczej długo nie pociągniemy. Jeśli faktycznie któryś z głównych komputerów jest aktualnie bryłą lodu, rozwal ją swoją mocą. Może jeszcze uda się coś uratować – zauważyłam, że za kolumną są Natasza i Clint, ale dawali sobie radę. Musiałam udać się do jeszcze jednej osoby.
          Przebiegając raz po raz rzucałam kulami elektrycznymi. Zaobserwowałam, że Olbrzymów jakby nie ubywa. Jednakże nie dało się tego odczuć aż tak; Thor wyrzucał coraz więcej z nich, przy małej pomocy Hulka. Tych, którzy byli w środku, załatwiali Natasza i Clint, teraz razem ze Stevem, który do nich dołączył. Stark próbował majstrować przy komputerze, ale musiał również się bronić. Posłałam w jego stronę naprawdę sporą kulę, niwelując tym samym pięciu Lodowych Olbrzymów. Miał on teraz chociaż chwilkę czasu.
- Agencie Fury, czy są tu jeszcze jakieś inne komputery bądź sprzęty, mogące uruchomić silnik?- spytałam, gdy znalazłam się przy Nicku.
- Niestety nie. Jedyne wyjście jest takie, jak ostatnim razem: trzeba tam wyjść i pchnąć silnik.- odparł. Wiedziałam, że jest na mnie zdenerwowany.
- Stark majstruje coś przy komputerze. Może mu się uda…
- Miejmy nadzieję – skwitował Fury i powrócił do strzelania do Olbrzymów. W tym samym momencie statek przechylił się jeszcze bardziej w prawą stronę. Wysiadł czwarty silnik. Zaczęliśmy spadać…